W ciągu trzech godzin, które z drużynie Magazynu WINO spędziłem tydzień temu w winiarni St. Andrea w Egerze, przez salkę degustacyjną przewinęło się dwadzieścioro Polaków. Średni wydatek na flaszki oscylował wokół 200 zł. Na uliczkach Egeru i ścieżkach Doliny Pięknej Pani, gdzie w 48 piwnicach można raczyć się Bikavérem i półsłodkim Debrői Hárslevelű, słychać częściej polszczyznę niż język węgierski. W całym mieście nie spotkałem restauracji, która nie miałaby menu w naszej gwarze.
Wzięliśmy Eger szturmem; gdyby nie polskie zakupy, kondycja regionu, borykającego się z węgierskim kryzysem budżetowym i mizernym eksportem, byłaby jeszcze gorsza. Nie trzeba lepszego pretekstu, by tu przyjechać i napełnić bagażniki egerskim winem. Nie tylko półsłodkim Debrő po 500 forintów flaszka, ale całkiem poważnymi winami białymi i czerwonymi – dobre i bardzo dobre oceny w naszych degustacjach przyznawaliśmy butelkom kosztującym niekiedy zaledwie 1200–1500 ft.
Wśród win znanych w Polsce klasę potwierdziła wspomniana St. Andrea, a jej podstawowe białe Napbor 2008 jest do wzięcia za 1950 ft. (w tym tygodniu jedna złotówka to 70 forintów). To żaden codzienny sikacz, a wino pełną gębą, starzone w beczkach, które można na trzy–cztery lata odłożyć. Podstawowe Pinot Noir 2007 – jedna z lepszych na Węgrzech realizacji tego szczepu – odda się za 2400 ft.
Królami życia pozwala nam się poczuć Vilmos Thummerer, oferujący za głupie 970 ft. nieprawdopodobnie pyszne w tej cenie Bertram Cuvée 2006, a także zupełnie wystarczającą do codziennych celów Királyleánykę 2009 za 1250 ft. Csaba Demeter w wielu swoich winach idzie na komercyjną łatwiznę, ale jego dwa ciekawe wina różowe Siller ½8 2009 i Egri Rosé 2009 piłbym chętnie co dzień – zwłaszcza za 1390 ft. A Ferenc Csutorás obok superskoncentrowanych, megadojrzałych i arcyalkoholowych win czarnych proponuje również normalne czerwone Nagyanyag 2008 za 1700 ft. i chyba najlepszą Leánykę jaką piłem w życiu – Lyukalatti 2008 – za 1300 ft.
Jak widać, w Egerze sporo pijąca i winem zainteresowana rodzina nie wyda dziennie więcej na wino niż 50 zł. Restauracje i gospody są tu również bardzo tanie, kociołek gulaszu lub ryba z patelni kosztują tyle, ile w Warszawie mizeria. Nic dziwnego, że wzięliśmy Eger szturmem; czekam jeszcze tylko na stoisko z ciupagami i aktualne wydanie Wyborczej i Naszego Dziennika w kiosku. To sprawa roku, najwyżej dwóch.
W Badacsony, na Tihany i reszcie zachodniego brzegu Balatonu, polski czasem słychać. I owszem. O inwazji rodaków (przynajmniej w lipcu) nie ma jednak mowy. Na Somló kompletna cisza. Dlaczego?! Wina tanie i niedrogie, niezależnie od jakości przyjemne i autentyczne, z wyrażnym piętnem bazaltowego terroir. Wciąż wolimy wina „słodkie”, nie „słone”. Nad Balaton (Gardę, Etnę, Santorini…) Szanowni Rodacy! Nie samym Egerem i Tokajem człowiek żyje!
Dla odmiany, dziś wybrałem Kirwan 2004. To nie był najlepszy wybór. Jutro wracam do Bratanków. Köszönöm szépen!