Na zaproszenie swego importera Roberta Mielżyńskiego wpadła do Polski Alessandra Felluga, winiarka ze znanego posiadłości friulskiej Castello di Buttrio. Wpadła, przywiozła ze sobą dwóch nadzwyczajnych kucharzy – Vinicio Doviera i Ettore Pigo – a do ugotowanego przez nich jadła przedstawiła siedem win.
Za winami Castello di Buttrio nigdy szczególnie nie przepadałem. W 1994 tę 8-hektarową faktorię, leżącą w jednym z najbardziej prestiżowych miejsc winiarskiego Friuli (od dziesięcioleci ojczyzny sławnego Tocaiu i Merlota), zakupił Marco Felluga. Znany z należących do regionalnej czołówki winiarni Felluga oraz Russiz Superiore winiarz z czasem oddał Buttrio we władanie swojej córce Alessandrze. Zawdzięczamy jej zmianę kursu z bogatego, beczkowego (z początku robiono tu tylko dwa wina – Chardonnay Ovestein i czerwony kupaż Marburg) na zdecydowanie bardziej mineralny i napięty. Cieszyłem się z tej zmiany, pijąc słono-alkaliczny, kamienny do bólu, bezowocowy Friulano 2009 (70 zł) czy rzutkie, przejrzyste jak szmaragd Sauvignon 2009 (70 zł). Podobać się mogły nowe wina wprowadzone do katalogu przez Alessandrę – Mille e Una Botte 2007 (130 zł), ciekawe, nie nazbyt słodkie, podbite wyraźną nutą słoną passito z rdzennej odmiany Verduzzo, a także na razie zbyt beczkowe, lecz z niewątpliwym potencjałem Merlot Riserva Uve Carate 2007 (149 zł, niestety). Ciekawe, mineralne, smaczne, potencjalne… ale ciągle czegoś mi w tych winach brakło.
Po krótkiej degustacji win solo siedliśmy do stołu. Panowie Doviera i Pigo na początek podali arcyfriulską przekąskę – frico, czyli smażony ser (starty krowi ser montasio – zarówno młody, jak i dojrzały – miesza się z ziemniakami). To nie jest taki łatwy partner dla wina – danie zarówno tłuste, jak i słone, o intensywnym smaku. Wspomniany Friulano był trochę za słaby, lecz rozbłysło Chardonnay 2009 (78 zł) – wino daleko odchodzące od melonowego stereotypu swej odmiany w krainę mineralną. Pozbawione w zasadzie mocniejszych nut aromatycznych, ma to, co najważniejsze przy stole – kwasowo-skalny kościec – i to do frico w zupełności wystarczyło. Podobnie jak do prościutkiego i zjawiskowo dobrego risotto z krewetkami, najlepszego, jakie jadłem od wielu miesięcy.
Z przyjemnością i podziwem podpatrywałem, jak Vinicio Dovier i Ettore Pigo – w zasadzie już starsi panowie – zasuwali przy rondlach, własnoręcznie wszystko kroili, wydawali dania – choć jako emerytowani szefowie z dwugwiazdkowych restauracji już nie muszą. Kolejny szok smakowy przygotowali nam przy głównym daniu. Obaj pochodzą z Grado, starożytnego miasta nad Adriatykiem, chlubiącego się bardzo ortodoksyjną kuchnią rybną. Jednym z jej ginących w pomroce dziejów przepisów jest morska ryba podlana w trakcie smażenia octem (do tego biała, niespotykana u nas polenta). Wina białe z Friuli są mocne, ale trudno znaleźć dostatecznie mocne, by poradziło sobie z octem. Dlatego, choć ryba jest biała (na naszych talerzach był okoń morski), od dawien dawna podaje się czerwone, byle odpowiednio żywe. W naszym przypadku cudem okazał się Merlot 2008 – z lekkiego rocznika, soczysty, elegancki; nigdy bym nie zgadł, że swe najlepsze chwile przeżyje z okoniem.
Regularnie mówimy o jakimś winie, że potrzebuje odpowiedniej potrawy. Często to jednak wytrych, by w istocie powiedzieć: samo w sobie nie jest specjalnie smaczne, może uda się przykryć je intensywniejszym smakiem. Albo (z autopsji): zdegustowałem już dwadzieścia win, pora coś przegryźć. Podobnie jak „wino eleganckie” albo „to wino przeznaczone do długiego starzenia”, hasło food wine bywa eufemizmem maskującym niską ocenę. Albowiem zbyt rzadko (mówię z autopsji) pijemy wino do jedzenia. Czyńmy to częściej, by dać szansę prawdziwym food wines, jak mało spektakularne, a wszak niezastąpione do regionalnej kuchni wina Castello di Buttrio.
Piłem i jadłem na zaproszenie importera Roberta Mielżyńskiego.
Co Ty na to?