Spółdzielnia degustacyjna, której ekscesy opisywałem już tu, spotka się dziś znowu nad butelką. Butelką zbyt drogą, by ją obalić samemu. Została odkupiona za 900 zł (bez podatku) od jakiejś starszej pani. Ponoć leżała wcześniej w jakimś pałacu. Nie wiadomo, czy pani była do końca świadoma wartości butelki. Ktoś ponoć taką samą widział w sklepie za 1400 zł. Ale to raczej niemożliwe, bo w Hongkongu kosztuje 6 tys. juanów, a nie dalej jak wczoraj poszła w Sotheby’s po 6900 funtów za skrzynkę. Mniejsza o to, choć dziś wieczór wyjdzie (bez podatku) 130 zł za mały kieliszek.

Jeszcze przed istnieniem zamku. © Château M.
Etykieta będzie bardzo zabrudzona, kapsuła luźna, co wzbudzi wątpliwości co do autentyczności butelki; fakt ten można wszak sprawdzić na stronie internetowej producenta, dzięki czemu sprawę uda się wyjaśnić w ciągu paru chwil (stawiam 40%, że butelka będzie fałszywa). Będą kłopoty z wyjęciem korka. Prowodyr wieczoru Marek B. zawsze wyciąga korki z drogich butelek zbyt niecierpliwie, nie wkręcając korkociągu do końca. Jakoś się uda. Pierwszy nos będzie słaby. Mięsista redukcja, nutka brettu, sporo nut zielonych, beczka, beczka, beczka. Pojawi się pomysł dekantacji, jak zawsze, gdy wino nie dorasta do oczekiwań i szuka się na gwałt ratunku. Daję 50% szans, że zwycięży opcja dekantacyjna. Usta półpełne, żelaziste, jeszcze trochę garbnikowe, zielono-rosołowe, pietruszkowe, rozpaczliwie pozbawione słodyczy i jasności. W ogóle wino bez owocu, bez nadziei na owoc. Oczywiście dużej klasy, precyzyjnie zaplanowane, zbudowane, z ćwierćaromatycznym niuchem najdroższej na świecie dębiny (nie zapomnę reportażu w TV5, gdzie enolodzy z czołowych zamków walczyli na aukcji o dęby zasadzone przez Ludwika XIV jak gimnazjaliści o naklejki z kopaczami Barcelony). Zieloność bez świeżości, pełnia bez owocu, moc bez blasku. Luksus bez radości.

XVIII-wieczni amatorzy mojego wina. © Château M.
Marek B. będzie jak zawsze mówił o formie, o ziarnie, o dotknięciu garbników, o tradycji, czyli o powszechnikach, pojęciach tyleż słusznych, co nieuchwytnych i bez konkretnej w tym przypadku wartości. Nieraz wypowie słowo „wibrujący”, bez związku z tematem. Wiktor B. jak zawsze trzeźwo stąpający po ziemi napomknie coś o cenie; to będzie drażliwy temat, zwłaszcza w obliczu innych butelek tego wieczoru. Jak daleko fruwał będzie bowiem nasz bohater z 1996 od takiego zameczku piątej klasy ze słabiutkiego rocznika 1994? Daleko, ale nie aż tak; nie będzie miał zarazem tej pijalności, soczystości, jego masa okaże się cokolwiek męcząca (czy ktokolwiek to zauważy, sącząc nabożnie swoje 100 ml?) przy rozpuszczonej, obiadowej mięsistości Cos-Labory 1994. A już inne wino z 1996, które prowokacyjnie podam w ciemno, niedaleko upadnie od jabłoni krystalicznym ziarnem swych garbników i o wiele bardziej bezpośrednim posmakiem kamienistej ziemi. A kosztować będzie dokładnie 54 razy mniej.

Co cenniejsze: wino czy architektura? © Château M.
Pod koniec wieczoru resztki wina na dnie kieliszka otworzą się; garbniki się wygładzą, pietruszka rozpuści, czereśnie rozkwaśnią. Nad brzegiem pustego basenu będzie się można przez chwilę ogrzać w słońcu. U progu utlenionej śmierci nawet garbniki Cabernet Sauvignon, owo słynne kredowe ziarno opiewane przez Marka B., staną się mniej zimne i suche. Czy to jednak napełni mit treścią? Czy tchnie życie w puste sale klasycystycznego zamku, w tę dziwaczną mieszankę chciwości, handlowego geniuszu, protestanckiej sztywności, technologicznej obojętności, jaką są najdroższe wina z Bordeaux?

Już odgadliście wino w ciemno?
Moc bez blasku. Luksus bez radości. Teatr bez emocji, odgrywany zimnymi gestami przez pozbawionych złudzeń profesjonalistów. Majestat starych handlowych ksiąg; rodzinne uczucia w temperaturze drzewa genealogicznego. A może po prostu nie warto kroplami, łapczywie spijać ikony. Nawis oczekiwań jest tak ciężki, że nie pozwoli nigdy spojrzeć prawdzie w oczy. Degustacja w ciemno jest absurdem, bo ani rzeczywistości, ani nas samych nie da oczyścić z przypadku. Ale degustując w jasno, jesteśmy zaślepieni własnymi uprzedzeniami.
Nie łudzę się jednak, że ktoś pójdzie po rozum do głowy. W Bordeaux wyzbyci złudzeń profesjonaliści nadal będą oceniać wina ledwie co wlane do beczek, w Chinach menedżerowie nadal będą kupować butelki, by ich nie wypić, a nad Wisłą, choć dobrze wiemy, że nie warto, nadal będziemy płacić 150 zł za trzy łyki zielonego Cabernet Sauvignon. The show must go on.

Ikona. 50 zł za łyk (bez podatku).
*************************
[Dopisałem po wypiciu Ch Margaux 22.04 13:30]
Jak to było naprawdę
Korek wyszedł bez problemu. Marek Bieńczyk ani razu nie wypowiedział słowa „wibrujący” i – pomimo moich namów – nie starał się przekonywać obecnych o wielkości Château Margaux. Choć sam chyba w nią wierzył. Dekantacji nie było. Butelka była najprawdopodobniej autentyczna. Wobec mojej wyimaginowanej „degustacji w ciemno” wino okazało się młodsze i bardziej dynamiczne. Mniej zielone, niż się spodziewałem – w istocie nie miało śladu zieloności. Najlepsze było pierwsze wrażenie: wina pełnego, mocnego, świeżego, ze znakomitą beczką (to zgadłem). Bardzo dobra koncentracja. Z czasem nieco agresywniejsze garbniki i trochę przeszkadzający alkohol. Wina było mało, więc o ewolucji w kieliszku trudno coś wyrokować, ale w ciągu pół godziny nie nastąpiła znacząca zmiana na lepsze. Raczej ujawnił się fakt oczywisty: Margaux 1996 jest za młode. Ale też nie jest już tak bardzo młode, więc nie ma ani zalet młodości, ani zupełnej dojrzałości. To było wiadomo zawczasu, ale tak jak pisałem, the show must go on, w świadomości bezsensu butelkę osuszyliśmy.
Jest to wino dużej klasy, ale nie kupiłbym go ponownie, nawet bez podatku, nawet jednego kieliszka. Spośród ośmiu pozostałych butelek najlepszy był izraelski Domaine de Castel 2002 ($35 kilka lat temu). Najtańsza butelka – przyniesione przeze mnie Bernard Baudry Chinon Les Grézeaux 1996 za 12€ – obroniła się znakomicie. Dobrą niespodzianką był Smith Haut-Lafitte Blanc 2004, mniej beczkowy, bardziej mineralny niż się spodziewałem. Rieussec 1986 był korkowy. Wesołych Świąt!

0,018% ceny i 66% przyjemności Château Margaux 1996.
Mocna rzecz, z trzewi napisana. Uprasza się o rewizję wizji versus rzeczywistość po zakończeniu degustacji.
Pozdrawiam!
A ja dzisiaj z Markiem o tej i jej bliskich winnicach gadałem. Z bólem uświadamiam sobie, że może przyjdzie mi w jeszcze trudniejszych warunkach niż w świadomości wina, ale i w samej winnicy degustować. Niech twa moc będzie ze mną Wojtku!
Rewizję zamieszczę dziś jako p.s. do wpisu.
E tam, poradzisz sobie. Pamiętaj żeby pochwalić drobne ziarno garbników. I mów o Cabernet Sauvignon w liczbie mnogiej. Sukces gwarantowany!
Dopisałem dopisek o tym, jak faktycznie poszła degustacja.
Niestety, nie piłem jeszcze tak legendarnych etykiet – zawsze się zastanawiałem, jak taka konfrontacja z legendą działa na człowieka. Czy jest tak, jak wtedy, gdy poznajesz osobiście sławę lub idola z dzieciństwa , a on nie dość, że okazuje się zupełnie normalnym człowiekiem, to jeszcze np. ma do tego denerwujące nawyki, jakieś metaforyczne bębnienie palcami?
Cóż, show must wiadomo co… Najlepszego!
Są legendy i legendy… Nie stracę np. nigdy szacunku do Quintarellego czy Conterno. Niektóre stare porto vintage są faktycznie kosmiczne – a inne nie. A Bordeaux… to chyba najbardziej instytucjonalna i najmniej treściwa legenda. Tu jest tylko bębnienie i smarkanie nosem, a żadnego prawdziwego autorytetu. Moim zdaniem 🙂
Trzeba przyznać, że część „w ciemno” uczciwie spisuje wszystkie uprzedzenia 🙂
Jestem też pod wrażeniem wyliczeń na angielskim blogu, próbowałem nawet przeliczyć ile wanien wina, które wypiłem do obiadu można kupić za skrzynkę Château Margaux 1996, ale chyba wypiłem go za dużo, bo mylę się w obliczeniach i wychodzi mi raczej basen, nie wanna. Cóż, pewnie to też jedna z zalet Ch. M., trudno je przedawkować.
PS. Teraz http://winezja.pl/wino/chateau-petrus-pomerol-aoc_1 ? 🙂
Najgorętsze pytanie tej wiosny brzmi: ile basenów olimpijskich będzie można napełnić winem z Biedronki za 1 skrzynkę Ch Margaux 2010? 🙂
Co do „Piotrusia” – na razie mam dość drogich win. Dziś piję Capucine od Mielża za 27.
Niezła strategia typu „wina na lata”. Kupujesz teraz 6 butelek Margaux, sprzedajesz w 2030 i kupujesz sobie 6 Biedronek (sklepów) z całym dobrodziejstwem inwentarza, w tym wewnętrznym morzem słynnego Barolo.
Miły Panie Wojtku!
Z pewną taką nieśmiałością ponownie się tu odzywam – chyłkiem nieco, nocą właściwie (co prawda Wielką), umieszczam komentarz jak niektórzy nową tablicę – mając świeżo w pamięci moje niecne zapewne posądzenie Pana o prewencyjne cenzorskie „dorzynanie watahy” na blogu autorskim. Ufam, że nie miał Pan takiego zamiaru, natomiast zmylił mnie brak mantry o moderowaniu kom. przy kolejnej mej wizycie. Tyle tytułem wyjaśnienia, wręcz przeprosin (wbrew pozorom „nie lubię, nie lubię”) i w kwestii „memento censori”.
Ale do rzeczy. Zastanowił mnie ton Pana wypowiedzi w dopisku, a zwłaszcza ostatni komentarz. Jak pogodzić
„bębnienie [palcami?-d.] i smarkanie nosem” (niby logiczne;-) z „za każdym razem wina [2004 i 2006] były wstrząsające” i „Paul Pontallier ma boski dar”? Czy jedynie marketingowy? Kwestię ceny, istotną (koszt prod. 1 but. <50ff?) jednak pomińmy. Gdybym za Pana radą upolował którąś z tych butelek, byłbym zdezorientowany i bałbym się otworzyć.
Czy wyjaśnieniem może być jedynie obecna "tępa faza" rocznika 1996? (hm, tłumaczenie z ang. wywołuje klimaty nieco "jabolowe"). A może to p. Marek Bieńczyk pominął wzajemną autoryzację tekstu w "Przewodniku" i uwolnił swą licencję poet., której zresztą i Panu nie brakuje? (doceniam, mówię bez ironii) Jeśli o mnie chodzi , to ze względu na me skromne doświadczenia zapewne – u Pana "zbyt" bogate?- do Bdx klucza na razie nie znalazłem. Rozumiem, że mógł Pan mieć poniekąd na myśli całą genezę regionu, areały, filozofię, silniejszego ducha merkantylizmu? – w porównaniu z np. Burgundią czy ujściem Loary;-) Chociaż co do B., to patrząc na ceny…Opinia taka pojawia się jednak w kontekście chwalonego w "Przewodniku 2009" Ch. Margaux i stąd mętlik. Poza tym, naraża się Pan autorytetom, takim, jak np. Marks, Karol. Ten dorwał chyba rocznik 1848 w odp. momencie rozwoju;-) Dialektycznie zauważam, że już świta, a kalichlorek się gdzieś zapodział. Zamiennie Cava z lodówki? Życzenia Świąteczne już były, więc najlepszego po Świętach.
d.
Picie wina jest kulturą. Interpretacja Ch Margaux zależy od uwrażliwienia na jego aspekt mityczny. Ja wobec mitu bordoskiego jestem wyjątkowo odporny – z wielu względów, o których już pisałem, o innych jeszcze napiszę. Marek Bieńczyk jako jedyny autor notki o Ch Margaux w Winach Europy 2009 poszedł za swoim rozumieniem mitu. Nie musiał tego ze mną „autoryzować” podobnie jak ja nie weryfikowałem z nim swoich uniesień przy takim np. Chateau Musar.
Na pewno nie była to sprawa „tępej” czy „zamkniętej fazy”. Wszyscy degustujący dobrze wiedzieli w jakim punkcie będzie wino i to się mniej więcej sprawdziło. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: to świetne wino jest. Lecz odczułem i przed, i po wypiciu go, że nawis oczekiwań i mitycznych uwarunkowań daleko wykracza poza sam smak. I wtedy, gdy do dyskursu wchodzi tak niemityczny element jak papierowe banknoty, pojawia się zgrzyt.
Co do otwarcia przez Pana butelki Margaux – jak zawsze w kulturze, nikt nie powie Panu, jak Pan to przeżyje. Zatem korkociąg w dłoń i powodzenia!
No i zmusiłem Człowieka do tłumaczeń i wigilii (czuwania) w Wielkanoc…pod zawoalowaną groźbą dalszych pretensji. Czy to jest kultura? Popraw się, denko 😉 No ale sprawa się nieco wyjaśniła i szczegóły kuchni literackiej. Dzięki. Nie dość, że roczniki degustacji z tymi win pomyliłem (p.M.B. chyba mówił o winach 2000 i 2005, zresztą notkę o Ch.Musar też czyta się z przyjemnością), to także brodaczy – chodzi o: Engels, Frydedryk. Podejściu zdroworozsądkowemu co do cen tylko przyklasnąć, ale takiej Biedronki bym do końca nie skreślał (chyba p. M.B. jako RPB miałby do owadów więcej pretensji, bo rzekomo ujawniają się w smaku). Korkociąg w dłoń, karta kredytowa (czarna, platynowa) w drugą -stąd mój tryb warunkowy- Alleluja i do przodu! ew. w bok…P.S.Jeśli zamierza Pan odp. ponownie, „take your time”, wtorek, środa nie ma problemu, czy w ogóle, a Wielkanoc raz do roku…
d.