Już w piątek w Tokaju, a konkretnie w miasteczku Erdőbénye, wspaniale położonym w Górach Zemplińskich, odbędzie się kolejna edycja festiwalu Bor, Mámor… Bénye (w wersji polskiej “Wino, Lśnienie, Bénye”). Mnie w tym roku tam zabraknie, ale najszczerzej zachęcam do wybrania się w długi weekend ładnie odnowionymi szosami na południe.
Ten festiwal jest w ogóle jedną z ciekawszych okołowiniarskich i w ogóle wakacyjnych imprez, na których byłem. A zrodził się z niczego, czyli z głowy Zsolta Bergera, świetnego winiarza z winiarni Karádi & Berger, notabene jednego z większych przyjaciół Polski wśród generalnie polonofilskich Tokajczyków. Erdőbénye to bardzo stara osada sięgająca początkami epoki żelaza, dysponująca fantastycznymi siedliskami do uprawy winorośli, ale do niedawna zupełnie na uboczu, nieodwiedzana przez turystów (których sznurek biernie tłoczy się na dwóch uliczkach miasta Tokaj) i generalnie cokolwiek zapyziała.
Berger i spółka pokazali, jak można własną wiejskość zamienić w magnes przyciągający potężne tłumy. Przez sobotę i niedzielę chodzi się po swojskich ogródkach Erdőbénye, smakuje rzecz jasna wina, ale i świetnej kuchni (w imprezie biorą udział m.in. prestiżowe restauracje Ős Kaján, Anyukám Mondta i Sárga Borház z winiarni Disznókő, znana od lat, ale pod wodzą nowego kucharza na zupełnie nowym poziomie), podpatruje pracy wikliniarzy i serowarów, a nawet chodzi na degustację wina i herbaty czy pokaz tańców wołoskich. Wiele atrakcji przewidziano też dla dzieci. Do tego wszystkiego festiwal potrafi nowocześnie się promować nie tylko na Facebooku, ale nawet aplikacją na iPhonie.

Zsolt Berger, źródło Lśnienia.
Na Lśnienie warto więc wybrać się zarówno dla samych tokajów – oprócz Karádi & Berger jest okazja spróbowania geniuszy takich jak Attila Homonna, wschodzących gwiazd jak Bardon, klasyków jak Béres – lecz również po prostu na długi weekend. W końcu z Krakowa jedzie się do Erdőbénye przysłowiowe kilka godzin.
W Bor, Mámor… Bénye w tym roku biorę udział wirtualnie. Otworzyłem dwie butelki Furminta autorstwa Zsolta Bergera, o którym wspominałem już tu. Furmint Narancsi 2008 wpisuje się w modny ostatnio nurt „nordyckiej kwasowości”, pachnie nawet chwilami białym octem, rozpościera przed pijącym szeroki krajobraz ośnieżonych wzgórz tokajskich w grudniu, gdy słodycz nowego aszú już dawno zapomniana, dni są krótkie, winiarnie zamknięte i nawet lśnienie słońca nie ogrzewa serca… W zamian za to mineralność, protestancko wstrzemięźliwe nuty jabłeczne i surowe moralne zasady. Furmint Palandor 2008 to inna bajka, pełno owocu, brzoskwiń, moreli, pigwy, długich śniadań w ogrodzie, winiarnie są otwarte do późna, a kieliszek Furminta kosztuje trzy złote. 14,5% alk. znika niezauważone, wszystko jest w cudownie naturalnej równowadze, jakby wakacje miały trwać wiecznie, a faktury za projekty wystawialibyśmy tylko w CHF.
To naprawdę ciekawe wina, podobnie zresztą jak pozostała twórczość Zsolta Bergera, m.in. Szamorodni Száraz oraz à la aszú słodkie Selectio. O winach Bergera pisano już ładnie w Winezine.pl. Wina sprowadza do Polski Miasto Win a dostępne są m.in. w Delikatesach13 oraz Międzywinami. Cena obu Furmintów cru – ok. 70 zł, warto.
Wina otrzymałem w prezencie (nie od importera).
A ja tymczasem mam problem z winami Zsolta. By je opisać, powołałbym się na tytuł nie protestanckiego, lecz katolickiego periodyku – „Powściągliwość i Praca”. I owszem, to może być piękne, taki chłód i mineralność (vide alzacki Meyer) – ale w wytrawnych furmintach Karadi-Berger nie ma wg mnie jeszcze tej przejmującej zimowej głębi, głębi Szepsy’ego, Arvaya, Demetera, która by rekompensowała brak bogactwa jesiennych klimatów, barokowej tokajskiej tradycji. Z tego względu najbliżej mi do jego Szamorodniego…
Co tam zresztą, kolejną okazję spotkania z winami Zsolta będę miał w sobotę w Erdobenye, z przyjemnością się przekonam, jak wypadają w kontekście terroir. A do tego jedzenie z kultowej restauracji Oroszlános… Czegóż chcieć więcej? Jakieś zamówienia? 🙂
Nie wiem co próbowałeś z K&B… Akurat powściągliwość to jest cecha Narancsi, a na to się dodatkowo nałożył rocznik 2008, powiedzmy że dość trudny dla tokajów wytrawnych w którym mało kto zrobił wino bogate. Natomiast Palandor określiłbym jako dosyć rozbuchany i z pewnością bardziej barokowy niż chłodny. Miłej wycieczki! Czekam na (foto?)reportaż na Kontrze.
Wczoraj w kilka osób degustowaliśmy dokładnie te same butelki – 2008 z Palandor i Narancsi. Obydwa są świetne moim zdaniem. Zrobiłem ankietę, na 10 osób o różnym stopniu winiarskiego wyrobienia, 5 osób określiło je jako „rewelacyjne”, 5 jako „przeciętne”.
Narancsi jest bardziej w moim typie, ma spory kwas i w ogóle coś, co przywodzi mi na myśl dobrze zrobionego rieslinga z Niemiec. Ciekawe, że kwas jest też w nosie, a po wysuszeniu kieliszka zaczyna odbudowywać się w postaci słodyczy – dosłownie kilka minut po wypiciu.
Palandor ma słodki, prawie muszkatowy nos, sporo miodu i żadnego kwasu. Za to w ustach lekko rozczarowuje, chyba też przez brak kwasu. Na pewno jest to jednak dobry przykład uczciwego furminta, bardzo charakterystycznego dla Tokaju.
Dzięki za ten głos. Zgadzam się z porównaniem Narancsi do Rieslinga, choć przyszedł mi do głowy Riesling polski. Palandor moim zdaniem ma kwasu tyle ile trzeba, no ale kwestia gustu. Notabene jestem ciekaw tych w roczniku 2009, zupełnie przecież odmiennym.
[…] Obszerną relację z ubiegłorocznej edycji festiwalu znajdziecie na blogu Blisko Tokaju, pisał o nim również Wojciech Bońkowski […]