Winiarski trzeci czwartek listopada jest przewidywalny jak konwencje partyjne w IV RP. Do walczyka pod nazwa Beaujolais Nouveau zatańczy cala Polska. Środki masowego przekazu jedyny raz w roku przypomną sobie o istnieniu prozdrowotnego i łagodzące obyczaje napoju zwanego winem. Restauratorzy skrzętnie wykorzystają okazję do sprzedania nam stołowego cienkusza z 400-procentowym narzutem. O kulturze wina usłyszą nawet pijący na co dzień zgoła inne rodzaje napojów wyskokowych. (Od sąsiada usłyszałem dziś mniej więcej: „A wie Pan że dziś Francuzi piją takie cienkie i kwaśne młode wino?”).
Dla winomana Beaujolais Nouveau to impas, z której trudno wyjść z tarczą. Jak już pisaliśmy parę lat temu z Markiem Bieńczykiem, snobizmem nad Wisłą było kiedyś picie BN, potem snobizmem było wybrzydzanie nań, gdy już wspięliśmy się na poziom (najczęściej tylko deklaratywny) grand cru classé. Dzisiaj sytuacja się bodaj jeszcze bardziej zagmatwała. Wybrzydzanie stało się obciachem, bo winoman, jakkolwiek oświecony, powinien łączyć się w swym piciu z szerokimi rzeszami społeczeństwa. Snobowanie się na BN nie wchodzi już jednak w grę, bo wszyscy – nawet nieużywający wina sąsiad – wiedzą, że to wino niewiele warte. Pozostają dwa wyjścia. Pić Nouveau razem z ogółem i udawać, że nam smakuje i że wszystko gra. Albo nie pić i wymyśleć do tego jakieś demokratyczne, nielewitacyjne uzasadnienie.
Generalnie nie lubię udawać, wiec rozwiązanie pierwsze napawa mnie niechęcią. Beaujolais Nouveau bywa niekiedy całkiem niezłe, o ile rocznik dobry, a flaszka pochodzi od sumiennego winiarza. W Polsce mamy jednak Nouveau od trzech największych przemysłowych producentów, a dodatkowo 2010 okazał się w tej części świata zimny i podły.
Dlatego namawiam Państwa serdecznie do pójścia drugą drogą. Nie pijmy dziś Nouveau. Jako niepodważalne i wybitnie egalitarystyczne uzasadnienie podsuwam jakość. Ona jedna powinna być dla winomana priorytetem. Picia niesmacznego, przesiarkowanego, szaptalizowanego na maksa kwasiora nie powinna uzasadniać nawet atawistyczna nostalgia za bachicznym świętem. Sięgnijmy po butelkę w pełni zasługującą na nasze ciężko zarobione pieniądze i nasze cenne bachiczne uniesienia.
W Warszawie najlepsze Beaujolais oferuje Enoteka Polska na ul. Długiej. W dodatku nieźle tu karmią i spędzić można miły wieczór bez smrodku złodziejskiego narzutu. Mamy tu sporo etykiet do wyboru od dwóch wybitnych bożoleskich winiarzy: niedawno zmarłego Marcela Lapierre’a oraz Pierre-Marie Chermette’a. Słynne Morgon od tego pierwszego kosztuje sporo, ale już codzienne Raisins Gaulois 2009 – przystępne 49 zł. To takie same zlewki po Morgon, z jakich swe BN robią przemysłowi giganci. Tyle że Lapierre – pionier biodynamiki w Beaujolais, maniak jakości i piewca naturalnej równowagi winorośli – rożni się od Duboeufa jak diament od kociego żwirku i dlatego w jego Raisins Gaulois nie ma żadnych nut gumy balonowej czy banana tak typowych dla BN, a jest kwaskowata wiśnia, rano zebrane porzeczki i mój ulubiony zapach w Beaujolais – piwonia.
Jeszcze lepszym zakupem za 39 zł (to parę złotych więcej niż BN z supermarketu; na talerzu nie trzeba nic zmieniać: wędliny, brie, bagietka z czosnkiem pasują idealnie) okazało się Cuvée Traditionnelle 2008 od Chermette’a. Ten opisywany przez nas w 2004 r. winiarz w ciągu paru lat stał się regionalną gwiazdą. Jego proste Beaujolais 2008 nie ma agresywności Raisins Gaulois, nuty kwiatów, czerwonych owoców są wtopione w owszem po bożolesku żywą, pieprzną, ale gładziutką, jedwabistą tkaninę. W swojej kategorii wagowej to czyste złoto, wino na 100 punktów. Idealne wyjście z impasu.
Źródło win: własny zakup.
A próbował Pan tegorocznych wersji „gumy balonowej” i „banana”, czy raczej zakłada Pan jakość tych win w 2010 a’priori? A na marginesie, jak Pan sądzi, czy w takim razie te dwa inne wspomniane wina z regionu Beaujolais pojawią się w przyszłości w roczniku 2010 i czy warto będzie je wówczas kupować? Pozdrawiam.
Próbowałem jakiegoś noname (bodaj spółdzielnia) oraz G. Duboeuf a w tej chwili piję Joseph Drouhin (34 zł w Centrum Wina). To ostatnie OK a pierwsze dwa na poziomie vin de table.
Oczywiście recenzowane Raisins Gaulois i Chermette Tradition powstaną w 2010 jak w każdym innym roczniku, myślę że będą dobre (2008, z którego piłem Chermette’a, był na przykład w Beaujolais dość przeciętny). Natomiast jakieś bardziej autorytatywne wypowiadanie się o roczniku 2010 na podstawie BN (inne wina kończą dopiero fermentację) byłoby nader przedwczesne. Zobaczymy w lutym. Opinie winiarzy o roczniku są b. ostrożne i raczej smutne.
Z B w ogóle z impasem jest tak, że jeszcze bardziej pogłębia go proporcja cenowa. O ile za dobre Bordeaux trzeba z reguły dać dużo więcej, niż za cienkie Bordeaux, to w Beaujolais różnice cenowe są dużo mniej drastyczne. Wiele Cru Beaujolais można kupić w zasadzie niewiele drożej niż BN, a wina jednak zupełnie inne 🙂 Przytacza Pan Lapierre’a, jakby nie patrzeć legendę regionu. Ja ze swojej strony dodam, że nawet Chateau des Jacques Moulin-a-Vent od Louisa Jadota potrafi zaskoczyć i na mnie osobiście zrobiło wrażenie rewelacyjnej jakości, zwłaszcza względem ceny.
Ale… ale… tak co do BN jakoś… czy my nie pijemy BN właśnie z pełną świadomością, że to kwasior z gumą balonową? 🙂 Ot, trochę festiwalowej rozrywki z młodziakiem, w oderwaniu od winnych uniesień. Wszak stawianie BN na równi z innymi przytoczonymi przez Pana winami z tej apelacji to niemal świętokradztwo 🙂
Pozdrawiam!
Château des Jacques rzeczywiście świetne, ale cena już nie taka świetna – w Polsce 120 zł. Nie podzielam zatem Pańskiego entuzjazmu co do relacji jakości do ceny – chyba że mówi Pan o cenie 18€ po jakiej to wino można kupić poza Polską.
Na pewno ma Pan rację, że BN pijemy ze świadomością, że to cienkusz i kwasior, w celach towarzyskich, festiwalowych czy innych. Chodzi o ty, by po pierwsze – nie wychwalać tego kwasiora pod niebiosa, a po drugie – tam gdzie to możliwe, w celach festiwalowych pić lepsze wino. To naprawdę nie jest trudne.