Awantura o polskie wino – którą szeroko referowałem Państwu tu – zakończona. Nastąpiły zmiany na lepsze. Ministerstwo Spraw Zagranicznych – którego decyzja o podawaniu w czasie polskiej prezydencji w UE win węgierskich oraz źle odebrana wypowiedź min. Radosława Sikorskiego o jakości polskich win zapoczątkowały całą sprawę – doprecyzowało swoje stanowisko. Wina węgierskie – tak, ale podczas szczytu Partnerstwa Wschodniego w październiku. Przeniesienie tej prestiżowej imprezy z Budapesztu do Warszawy jest dużym dyplomatycznym sukcesem Polski, który zostanie oblany winem madziarskim (jako pierwszy o tym aspekcie sprawy pisał w komentarzu do mojego wpisu Piotr Wołkowski).
Natomiast w czasie innych imprez organizowanych w ramach polskiej prezydencji wina inne niż węgierskie – w tym również polskie – będą jak najbardziej podawane. Ich wybór należy do tzw. katererów, czyli firm, które wygrywać będą miniprzetargi na obsługę poszczególnych przyjęć, ale w tym wyborze kierować się mogą sugestiami MSZ. Ministerstwo posiada ekspertyzę doboru win na poszczególne okazje, o której pisałem już tu. A we wtorek odbyła się degustacja wybranych polskich win, w której uczestniczyli Minister Radosław Sikorski, Rzecznik MSZ Marcin Bosacki oraz kilkoro innych urzędników z kierownictwa MSZ.
Dzięki temu spotkaniu udało się zmienić percepcję polskich win, choć nie odbyło się to automatycznie. Winomanom, interesującym się od lat losami polskiego winiarstwa, nie trzeba tłumaczyć takich rzeczy, jak trudne roczniki, mała skala produkcji, konieczność (w niektórych miejscach) uprawy szczepów hybrydowych – a polskie wina degustowane są w bogactwie właściwego dla nich kontekstu. W saloniku Ministra nie było miejsca na taryfę ulgową. Riesling 2010 Lecha Jaworka, ze swą wybujałą, nordycką kwasowością, był trudny w odbiorze i niczego nie zmieniał fakt, że wino zabutelkowano dwa tygodnie temu. Regent 2009 z tej samej winiarni (o którym pisałem przychylnie tu) swym roślinno-serowym bukietem, przypominającym wręcz Pinotage, nie zdobył uznania. Lepiej poradził sobie Chardonnay–Auxerrois 2008 Jaworka, który przekonał do siebie kilka osób słodkim bukietem i okrągłym smakiem. Ale jedna z pań porównała go do podróbki markowych perfum, która w pierwszej chwili uderza intensywnym, podobnym do pierwowzoru aromatem, lecz potem szybko ulatuje. Było to mało empatyczne, ale niepozbawione trafności podsumowanie ambitnie zabeczkowanego wina, któremu trochę do tej ambicji nie staje ciała i mocy (tylko 11% alk.).
Były jednak i wina jednoznacznie docenione. Seyval Blanc 2009 Barbary i Marcina Płochockich zalecał się świetnie zrównoważonym owocem i nieagresywną kwasowością. Pinot Noir 2009 przy swej młodości (wyraźne nuty beczkowe) z pewnością był bez zarzutu, jeśli chodzi o czystość aromatów, a także mocne, intensywne ciało. Zaś Pinot Noir Prestige 2009 (mój pean tu) potwierdził swoją europejską klasę. Bez zdziwienia, choć z lekkim niepokojem powitałem fakt, że największe uznanie w ministerialnych kręgach zdobył świeżo zabutelkowany (i na razie nieprzeznaczony do sprzedaży) Miód pitny gronowy Lecha Jaworka. Polska dusza kocha cukier, co nie powinno przesłaniać jakości produktów wytrawnych. Ale ten miód jest rzeczywiście świetny.
Za degustacją w małym gronie poszła wczorajsza prezentacja produktów regionalnych w słynnym pałacyku MSZ na ul. Foksal w Warszawie. Obok apelacyjnego chleba prądnickiego z krakowskiej piekarni Madej, wielkopolskich serów Marka Grądzkiego, miodów pitnych Macieja Jarosa, nalewek Karola Majewskiego na stole stanęły wina Płochockich i Jaworka. Reakcja dziennikarzy i innych próbujących gości była taka, jak zawsze – pozytywne zaskoczenie. „To polskie?”, „to już w Polsce można robić takie wina?”, „nie spodziewałem się takiego Pinot Noir”… Jakość polskich win, tych najlepszych, jest faktem. Wbrew sceptykom, ten fakt będzie coraz bardziej docierał do powszechnej świadomości. Przy okazji następnej polskiej prezydencji w 2025 roku sporów o to, czy warto podawać polskie wino, nie będzie w ogóle.
Po niefortunnych wypowiedziach publicznych i galimatiasie wyjaśnień mamy więc spójny komunikat: polskie wino jest OK i zostanie mu oddane to, co może nie cesarskie, ale przynajmniej hetmańskie.
[PS 23.07 Polecam materiał filmowy nakręcony na omówionej tu konferencji prasowej w MSZ przez Jurka Kruka z 4Senses.tv.]
Degustację polskich win przeprowadziłem na zaproszenie Marcina Bosackiego, Rzecznika Prasowego MSZ i Aleksandry Klimont-Bodzińskiej z Gabinetu Politycznego Ministra SZ. Doboru win dokonałem w sposób czysto merytoryczny (wielokrotnie sprawdzona jakość win, ich dopuszczenie do legalnego obrotu, dostępne ilości), dostosowując się do czasowych i logistycznych ram nakreślonych przez MSZ. Pracę wykonałem społecznie.
W końcu dobre wieści z placu boju o polskie wina! BRAWO! Świetna robota!
Panie Wojtku- gratuluję i dziękuję!
Czyli ta nasza biedna Rzepa, nie funkcjonuje jednak tak tragicznie. Prawda?
O tragedii nie było mowy. Szkoda że doszło do tego spięcia, zgrzytu, kontrowersji czy jak to nazwać. Na szczęście doszło do korekty kursu i to faktycznie jest pozytywne. Oby za ładnym wczorajszym gestem MSZ poszły kolejne, niekoniecznie wielkie.
Pisał Pan tylko „o smutnej metaforze naszego państwa”, o „nicości” etc. Odebrałem to jednoznacznie jako dowód na tragizm sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. Pan, ja, polscy winiarze itd. Dobrze, że jednak pojawiło się światło w tunelu.
Za smutną metaforę uważałem nie tragedię, tylko bezwład, bałagan, brak przemyślanych działań, długofalowej wizji, dostrzeżenia i wsparcia winiarstwa. Urzędy centralne nie robią w tej sprawie zupełnie nic (wyjąwszy zmianę ustawy, która i tak trwała kilka lat za długo). Całe następstwo zdarzeń, czyli nieprzemyślana wypowiedź min. Sikorskiego (wisienkę dołożył premier, wypowiadając się w podobnym tonie przy odbiorze beczki tokaju od Orbana), długie oczekiwanie na reakcje MSZ, dwie kolejne odpowiedzi nie do końca wyjaśniające sprawę – to właśnie było metaforycznym nieładem i bezładem. Czy to się trwale zmieni – zobaczymy. Na razie mamy pojedynczy gest, świadczący o tym, że dostrzeżono problem w komunikacji. Słowo „nicość”, którego użyłem w komentarzu (nie we wpisie), było może zbyt mocne, chociaż nieodległe od prawdy jeżeli chodzi o to, co ten rząd (i poprzednie) zrobiły dla polskiego winiarstwa na głębokim, strukturalnym poziomie. Sprawa może nie jest najwyższej wagi, ale też nie wymaga jakichś wielkich ofiar czy projektów – tylko tego żeby jedna czy dwie osoby na odpowiednich stanowiskach (i to raczej w Min. Rolnictwa niż MSZ) wzięły za to odpowiedzialność i wykazały inicjatywę.
Dyplomacja to jednak wszystkie blaski i cienie Pinot Noir
Przedstawiona relacja ma, jak wszystko, dwie strony.
Pierwsza to taka, że MSZ zgrabnie wybrnął z wcześniejszego fopasa, a burza w szklance wody ucichnie. Gratulujemy ministerstwu, baaardzo zgrabny zabig marketingowy…
Mnie, niejako zawodowo, bardziej interesuje ta druga strona medalu…
W „podsumowaniu awantury” wymieniłeś Wojciechu 3 winnice, które – jak to odebrałem – wyznaczają jakościową „szpicę” polskiego winiarstwa. W MSZ przedstawiłeś już tylko dwie. Jedna z nich wykazała się serem i nordycką kwasowością (?!), czyli jak rozumiem wino się samo zdyskwalifikowało. Druga winnica się obroniła, jak rozumiem dzięki dwu naprawdę dobrym pinotom.
To teraz moje pytanie: cała ta zadymka była o dwa dobre pinoty? Jeśli tak, to szkoda było czasu…
Węgrzy swe znają i chwalą cudze.
Jak planowałem, wywiozłem parę flaszek Sibemusa 2009 od Płochockich do kraju Madziarów. Zostało ono „jednoznacznie docenione” zarówno przez publiczność szerszą – luźniej czy ściślej z winem związaną – jak i przez przedstawicieli ekstraklasy winiarstwa węgierskiego. W Keszthely nad Balatonem częstowałem Sibemusem w pierwszych dniach lipca (a i sam byłem hojnie częstowany. Kwestię tego kto więcej degustował pominę :). To naprawdę wielka frajda słyszeć zasłużone pochwały, nawet jeśli nie dotyczą nas samych. Pampetrics György, Wunderlich Alajos, Szeremley Huba, Árvay János i Angelika byli szczerze pozytywnie zaskoczeni. Co więcej, wszyscy wywąchali muskata w zestawie! co wg mnie świadczy o jakości wina i klasie producenta (także degustatora). Polskie wino jest OK. Niestety dla niepolaka trochę wcześniej.
Pracę wykonałem społecznie. W dodatku za własne pieniądze 😉
a do tego moje sery, które też francuzom oczy na wierzch wystawiają, że w tak dzikim kraju powstać mogły
taaa wina od Jaworka moze i dobre ale nie dla „kowalskiego”, dla premiera moze i tak, bo kto da po 70 i wiecej zl za sztuke? a to prestige to pewnie i ponad 100zl jak nie wiecej… ciekawe czym chca zaskoczyc…
@Wein-r: Angelika Arvay piła polskie wina już wcześniej, na Gali MW 2010 (była to wtedy Adoria) i też nie kryła zdziwienia.
@Kiper: Pinot Noir Jaworka kosztuje w sklepie winiarskim w W-wie 59 zł, białe (w tym Riesling) ok. 50, Pinot Noir Prestige 120 zł. Kupowane u producenta w posiadłości są kilkanaście procent tańsze. Na pytanie „kto da xx zł za sztukę” odpowiadam – te wina bardzo dobrze się sprzedają i trudno jest je dostać. Bynajmniej nie kupuje ich sam premier. Nie twierdzę że mają wybitnie dobry stosunek jakości do ceny (nazywałem to już na tym blogu „dodatkiem patriotycznym”) ale sprzedawać, sprzedają się.
@Sławomir Hapak: o Adorii, Płochockich i Jaworku pisałem jako o posiadłościach mogących dostarczyć rozsądnych ilości wina (kilkaset lub kilka tys. danej etykiety). „Szpica” polskiego winiarstwa jest moim zdaniem trochę szersza: Solaris, Pańska Góra, Pałac Mierzęcin, Anna Maria, Comte, Kinga, Jasiel i jeszcze parę innych. Tyle że niektóre mają b. mało wina, nie wszystkie mają pozwolenie na oficjalną sprzedaż. W MSZ mogłem przedstawić tylko kilka win z uwagi na ograniczony czas i miejsce przy stole w czasie prezentacji produktów regionalnych. Dobrze wypadły nie tylko Pinoty Jaworka ale również 2 wina Płochockich (zwł. Seyval Blanc 2009), zwolenników miał też Chardonnay-Auxerrois Jaworka. Więc „zadymka” nie była tylko o 2 Pinoty. A nawet gdyby była, polskie wino warto było wprowadzić do tej oficjalnej prezentacji za wszelką cenę, choćby jedno. Tak jak zawsze warte wszelkich wysiłków będzie danie polskiemu winu szansy ukazania swoich walorów tym, którzy go nie znają. Nie podzielam argumentów, że dobrych win jest za mało, że tak naprawdę nie są takie dobre, że szkoda zachodu.
MSZ wybrnęło elegancko :), ale Wojtku nie bardzo rozumiem co masz na myśli z tym: „Urzędy centralne nie robią w tej sprawie zupełnie nic […] wisienkę dołożył premier, wypowiadając się w podobnym tonie przy odbiorze beczki tokaju od Orbana”? Urzędy centralne mają 18976 ważniejszych spraw (w tym legislacje!) i moim skromnym zdaniem dla naszego dobra w ogóle nie powinny zajmować się drobiazgami. Premier i urzędnicy powinni skupiać się raczej na promowaniu tysięcy innych dużych, skutecznych i EKSPORTOWALNYCH polskich biznesów. Ale naprawdę szacun, że walczysz o polskie wina 🙂
Gratuluję Autorowi i cieszę się z dyskusji, mimo iż poszła od razu w „polskim” stylu. Przez 20 lat pracowałem w firmach importujących wina i nie sprzedałem ani jednej polskiej butelki (żałuję, lecz nie miałem takiej możliwości). Uczestniczyłem za to w niejednej degustacji polskich win i twierdzę, że warto by teraz przystąpić do ofensywy, czyniąc np. Pana Bosackiego kimś w rodzaju honorowego advocatus diaboli. Bez tego jakoś nie wyobrażam sobie choćby cytowania Pańskiego artykułu na szeroką skalę.
@Krzysztof Łuczyk: nie wiem o co chodzi z tym cytowaniem ale Marcin Bosacki wykazał dużo zaangażowania w sprawę polskiego wina.
@Cerretalto: jestem głęboko przekonany, że to właśnie takie nastawienie jak piszesz jest źródłem wielu polskich problemów. Zawsze jest bowiem wiele ważniejszych spraw. Od wina ważniejsze są warzywa do Rosji, od warzyw ważniejszy budżet UE. A potem okazuje się że są też ważniejsze sprawy od żłobków, emerytur, KRUSu, nowych technologii i kupienia nowych samolotów. Tymczasem tak naprawdę nie ma żadnej różnicy w wysiłku, który trzeba włożyć w 2-zdaniową wypowiedź ministra o polskich winach, żeby trzymała się kupy i żeby się nie trzymała. Sprawdzenie podstawowych faktów urzędnikowi zajęłoby 10 minut. I w sprawie promocji raczej też się nie zgadzam. Dlaczego tylko duże eksportowalne biznesy zasługują na promocję?
Drogi Wojtku, pozwolę sobie absolutnie się z Tobą nie zgodzić. Jak jest niezła (niekoniecznie świetna) legislacja, to polski biznes znakomicie sobie radzi! Urzędnik nie jest od tego, żeby wyręczał biznes, ale by mu ułatwiał (a nie utrudniał!) funkcjonowanie. Jest na to milion przykładów z Polski i ze świata, że im mniej państwa w biznesie tym silniejsze państwo jako całość.
Z tym ułatwianiem to w kontekście wina mam nadzieję że żartujesz. 15 certyfikatów, 30 kontroli itd. to jest kompletna kpina. a co do reszty, zacząłeś pisać o promocji, to odniosłem się do promocji. Mleczarnie czy huty na pewno sobie świetnie poradzą, jeśli prawo będzie dobre i nikt się nie będzie wtrącał. Niszowe sprawy takie jak wino albo ser zasługują na inteligentną promocję. Zresztą cała sprawa zaczęła się od tego, że zapraszając gości do domu, podajemy im produkty z importu zamiast naszych.
Nie żartuję. To że polscy winiarze mają ciężko (także z powodu „tfurczości” legislacyjnej) nie oznacza przecież, ża mają być wspierani i promowani przez urzędy centralne! „Kupuj polskie bo dobre” to bardziej złozona sprawa i należałoby NAJPIERW zacząć konsekwentnie wspierać coś bardziej powszechnego niż producenci aptekarskich ilosci win dla elity. A w kwestii samych win choćby uprościć przepisy by w ogóle ludzie kupowali ich więcej – a za tym w naturalny sposób pójdzie zainteresowanie winami lokalnymi, czyli polskimi. Nie od razu Kraków zbudowano… Poza tym jest w polsce wiele biznesów (poza mleczarniami, hutami i kopalniami), które mając niewielkie wsparcie przynieść mogą spore dochody państwa w podatkach. Bo nie sądzisz chyba, że państwo ma jakies inne dochody niż NASZE podatki?
czyi generalnie się zgadzamy 🙂 nie twierdziłem i nie twierdzę, że wino jest najważniejszą sprawą na świecie. ale akurat tutaj była okazja żeby za darmo, bez wysiłku wykonać gest promocyjny, który może by i podatki zwiększył, i pokazał, że w ministerialnych gabinetach ktoś to myślą ogarnia. a że powinno to wszystko być częścią ogólnego wsparcia konsumpcji wina – mającej jak wiadomo pozytywny wpływ na zdrowie fizyczne i psychiczne narodu – to jest inna sprawa. ja aż takich nadziei nie mam. chciałem tylko, żeby podano pinot noir do kolacji i żeby nie trzeba było o to walczyć na barykadach.
Przeczytałem Pański tekst jako Winoholik na Fb. Prawdopodobnie nie dowiedziałbym się o jego istnieniu z innych źródeł. Chcę, żeby chociaż pierwsze zdanie z tego tekstu było znane szerzej, poza blogiem. Tylko tyle. Zbyt wiele widziałem z bliska w polskim biznesie i popieram Pańskie poglądy oraz działania.
Jasne, już wspomniałem Ronalda Reagana, który popełnił kiedyś jeszcze większą niezręczność z brokułami :). Bardzo sobie życzę jako podatnik by polskie urzędy centralne wspierały polskie biznesy. Ale życie jest takie jakie jest – poziom prawa lub może raczej uznaniowej interpretacji i egzekwowawnia prawa w Polsce blokuje biznesy i ogranicza wpływy z podatków dużo bardziej niż to się wydaje tym, którzy poprzestają na oglądaniu tv. W tym sensie każdy lobbing niszowych działalności skłania do zadawania pytań w stylu – czy to jest naprawdę dobra metoda na wydawanie naszych podatków? 🙂 Tak czy owak gratuluję polskim winiarzom, że dzięki takiemu obrońcy jak Ty mogą się przebić – każda taka promocja jest dla biznesu dobra!
Rozmawiamy tu generalnie o sprawie, która nic nie kosztuje podatnika. Kolacje dla dyplomatów i tak się odbywają, ministerstwo i tak musi dobrać menu do tych kolacji, więc czy podawane jest wino węgierskie, czy polskie w ramach tego samego budżetu – to na wydatki w żaden sposób nie wpływa. Chyba że uznamy że urzędnik, który myśli o tych sprawach systemowo, inteligentnie, kosztuje więcej niż ten co nie myśli.
hmmm, nic? A ile kosztuje zbieranie opinii o jakieś konkretnej branży by minister czy inny urzędnik nie popełnił znowu jakiegoś mniej lub bardziej istotnego fopa? 🙂
Może kiedy idzie o branżę mleczarską czy mięsną to trzeba jakiś drogi risercz robić. W sprawie wina wystarczy wyguglować „polskie wino”. W 10 czołowych wynikach wyskakuje: świetnie udokumentowana Vinisfera.pl m.in. z niusami o medalach dla polskich win, Wina.pl – sklep z winami z całego świata sprzedający też polskie (mają świetne oceny użytkowników), Polskiewina.pl – katalog winnic gdzie można od razu zobaczyć że jest ich już całkiem sporo, stronki Myśliwca i Jaworka z wiadomościami o ich sukcesach i historii, TVN24.pl i Gazeta Prawna które polskie wino zauważyły już kilka lat temu. Sprawdzenie tego i sporządzenie notatki zajęłoby stażyście 10-15 minut. O jakich więc pieniądzach mówimy?? Pomijam fakt że niektórzy wysocy urzędnicy MSZ prywatnie są wielkimi amatorami wina i spotykam ich na różnych płatnych degustacjach, więc są obeznani „w temacie”.
Na mój zdrowy rozsądek jak ktoś wierzy w to co produkuje to zrzuca się z innymi producentami na promocję i lobbing a nie czeka aż jakiś wysoki urząd centralny coś wygugla albo nie. Wysoki urząd ma koordynować całość a nie zajmować się przygotowywaniem strategii promocji poszczególnych produktów, nawet jeśli są one postrzegane jako nieco bardziej „szlachetne”.
Przepraszam, ale jestem wybitnym specjalistą od zadawania durnych pytań… Jaki jest efekt końcowy tej prezentacji naszych trunków? Gdzie się w efekcie pojawią podczas Prezydencji?
To się okaże. MSZ potwierdza, że wyboru win dokonują „katererzy” organizujący obsługę gastronomiczną poszczególnych przyjęć. Tyle że MSZ może im to i owo „sugerować”, np. umieszczając dane kategorie win w warunkach przetargu. Nic konkretnego jednak nie postanowiono. Oficjalna wersja jest taka, że polskie wina „mogą się pojawiać” w menu kolejnych spotkań.
Polecam materiał filmowy nakręcony na omówionej tu konferencji prasowej w MSZ przez Jurka Kruka z 4Senses.tv.
Mam wrażenie, iż gdyby nie arcyniefortunna wypowiedź ministra Radka Sikorskiego, to sprawy polskich win podczas naszej prezydencji w ogóle by nie było. Innymi słowy gafa szefa MSZ przyczyniła się do nagłośnienia tematu polskich win i być może wyręczyła rodzimych winiarzy lub właściwe organizacje. Zastanawiam się, co zrobili, by ich produkty kręciły się w kieliszkach unijnych dyplomatów? Zawsze najłatwiej jest zwalać winę na anonimowych urzędników, bałagan, system, ministra, rzucać oskarżeniami, Bóg wie co jeszcze. Prezydencja to doskonała okazja do promocji. Wiem że łatwiej jest przekonywać urzędników do rodzimych truskawek, kiełbachy czy kaszanki niż do polskiego wina. To wymaga innego, nowego podejścia w naszych warunkach. Być może trzeba powoli zastanawiać się nad koordynacją działań w zakresie promocji polskich win? Urzędnikom, politykom trzeba przedstawiać argumenty, które wpłyną na podejmowane przez nich decyzję. Nie przypuszczam, by minister Sikorski jako polityk strzelił sobie takiego samobója z 5 metrów w przededniu wyborów, gdyby miał lepszą wiedzę od swoich urzędników czy doradców. Co ciekawe Ci sami „niekompetentni” urzędnicy wykazali się inteligencją, kreatywnością oraz klasą i znakomicie wybrnęli z bardzo dla nich i dla ich pryncypała kłopotliwej sytuacji, zapraszając swojego merytorycznego oponenta do współpracy, co powinno też dać trochę do myślenia wielu internautom, którzy nie oszczędzili wielu słów pogardy (co innego merytoryczna krytyka) dla pracy MSZ jako do instytucji państwa.
Koordynacja działań promocyjnych jest bardzo istotna, gdyż dla przeciętnych konsumentów polskie wino ze względu na swoją cenę, podawanie w 5* hotelach może się powoli kojarzyć z dobrem luksusowym, grymasem ludzi bardzo dobrze sytuowanych, a nie zwykłym towarzyszem posiłku. Obserwuję od dłuższego czasu winiarstwo brazylijskie, stosunkowo bardzo młode, ale osiągające już niemałe sukcesy, i zauważyłem od pewnego czasu narastającą krytykę ze strony tamtejszych konsumentów, bloggerów, liderów opinii w sprawie cen rodzimych win, które przez brazylijskich winiarzy pozycjonowane są jako dobra luksusowe. Dlatego też przeciętny brazylijski konsument nabywa tańsze wina argentyńskie czy chilijskie. Wypadałoby się nad tym powoli zastanawiać. Ostatnio na Słowacji piłem do gulaszu przyzwoitą Frankovkę za kilka euro. Może warto jednak pójść drogą słowacką a nie brazylijską?
Na koniec chciałbym wyrazić szacunek dla pana W.B. za wysiłek, merytoryczną dyskusję i skuteczne przekonywanie MSZ do polskich win. Życzę sobie, by to był początek ich przemyślanej promocji. Już teraz należy już się zastanawiać nad podejmowaniem kolejnych kroków.
Drogi Panie Piotrze, przede wszystkim dziękuję Panu za wskazanie w jednym z Pana poprzednich komentarzy kulis decyzji o podawaniu win węgierskich. Teraz poruszył Pan kilka ważnych tematów. Jeśli chodzi o działania MSZ, oczywiście to co się działo wokół niedawnej prezentacji produktów regionalnych jest bardzo pozytywne. a poszczególne osoby z MSZ wykazały dużo dobrej woli żeby wina polskie otrzymały należne im miejsce. Jednakże nie uważam, żeby to całkiem usuwało negatywne wrażenie po poprzednich wypowiedziach. Sądzę że dla producentów wina i tych osób, które całą sytuację odebrały bardziej emocjonalnie albo w kluczu wyborczym, będzie wymagało o wiele większego wysiłku, żeby zatrzeć tamto złe wrażenie. Na razie jesteśmy na etapie małych gestów sprawiających wrażenie bardziej PR niż głębokiego zaangażowania.
Co do autopromocji polskich win, ma Pan rację. Gdyby producenci zebrali się do kupy i uderzyli do różnych ministerstw, byłoby lepiej. Tyle że to mało realne. Poszczególne regiony winiarskie w Polsce są skłócone między sobą (vide pamiętna burza wokół absencji Zielonej Góry na jednym z Konwentów Polskich Winiarzy) a winiarze są skłóceni nawet wewnątrz poszczególnych regionów (w ZG są dwa konkurencyjne stowarzyszenia winiarzy). O żadnym spójnym wysiłku promocyjnym nie może więc być mowy. Ale czy w innych krajach jest inaczej? Trudno mi sobie wyobrazić, żeby winiarze np. z Madiran albo z Bandol lobbowali za swoimi winami przy okazji prezydencji francuskiej. Mały producent czy mała apelacja w ogóle niewiele może na tym polu. Po to zresztą ustanawiane są różne agendy promocji eksportu, marketingu, wsparcia lokalnych produktów, żeby właśnie tym się zajmowały. U nas to jest słabo rozwinięte. Nie jest Pan pierwszą osobą formułującą coś w rodzaju „czemu polscy winiarze się skarżą, mogli sami się zgłosić do MSZ”. Uważam że naprawdę bez promocji ze strony winiarzy MSZ mógł zaplanować pokazanie polskich win na takich imprezach jak niedawna prezentacja produktów regionalnych z większym wyprzedzeniem. To są oczywiste sprawy, które nie wymagają żadnego lobbingu.
Myślałem też o Pana postulacie, by polskie wina były obecne w pierogarniach. Czy należą one jednak do właściwego tym lokalom przedziału cenowego i czy reprezentują profil smakowy, który przez klienta tychże będzie zrozumiały? Te lekkie wina białe z cukrem resztkowym może tak, ale takie beczkowe Chardonnay od Jaworka już trudniej. Mnie w sumie nie dziwi że te wina bardziej rozumieją i doceniają klienci hoteli 5* niż pierogarni.
Bardzo się cieszę z wypowiedzi Piotra Wołkowskiego i odpowiedzi Autora. Film na 4Senses.tv oglądałem. Obawiam się, że jako jeden z nielicznych. Szkoda. Polecę znajomym.
Wojtku, nie wiem dlaczego podkręcasz atmosferę: „Jednakże nie uważam, żeby to całkiem usuwało negatywne wrażenie po poprzednich wypowiedziach. Sądzę że dla producentów wina i tych osób, które całą sytuację odebrały bardziej emocjonalnie albo w kluczu wyborczym, będzie wymagało o wiele większego wysiłku, żeby zatrzeć tamto złe wrażenie.”
O jakich dalszych wysiłkach MSZ mówisz? Moim skromnym zdaniem MSZ zadziałało fantastycznie (co widać na Waszym filmie) i zrobiło już i tak WIĘCEJ niż powinno w tej sprawie! Jako podatnik nie życzę sobie by topiło zbyt dużo publicznej kasy w promowaniu mało znaczącego i nieeksportowalnego segmentu gospodarki. Nie opowiadaj, że to wszystko nic nie kosztuje i nie strasz wyborami, bo już całkiem sporo ludzi doskonale wie że namolne gardłowanie małych grupek w swoich partykularnych interesach do niczego dobrego nie doprowadzi. Chyba się zresztą zgodzisz, że to szkolny błąd rozdrabniać zasoby na setki/tysiące malutkich branż, które notabene mają malutkie szanse na eksport zamiast skupiać się nad rzeczywistym powiększeniem potencjału całości. No chyba że uważasz, że każdy mały producent czegokolwiek ma zacząć liczyć na ogólnokrajową promocję finansowaną ze środków publicznych – no bo w czym wino jest tak wyjątkowo „strategiczne” dla Polski? 🙂
Jak napisał p. Piotr Wołkowski „gafa szefa MSZ przyczyniła się do nagłośnienia tematu polskich win i być może wyręczyła rodzimych winiarzy lub właściwe organizacje.” Polscy winiarze zamiast narzekać mogliby się zebrać we 2-3 (jak rozumiem z tego co napisałeś skutecznego stowarzyszenia i tak nie założą, bo są pokłóceni), dogadać sprawy z kimś od jedzenia (konsultanci, catering, restauracje) i zaproponować kompletny PAKIET na obsługę jakiejś serii kolacji. Czemu nie zrobią czegoś konkretnego?
Cerretalto mam wrażenie że to Ty podkręcasz atmosferę, powtarzając to co już pisałeś 2 razy: że wino jest nieistotnym sektorem gospodarki i że nie życzysz sobie wydawania Twoich podatków na jego promocję. Szanuję Twoją opinię, ja mam inną: są instytucje powołane do promocji polskich produktów (jest to m.in. ustawowe zadanie MSZ) i promocję tę można wykonać, stawiając na stole polskie wino zamiast innego, wtedy kiedy i tak trzeba wino (za te same pieniądze) postawić na stole. Perspektywy eksportowe polskich win nie mają tu nic do rzeczy. Promocja produktów nie musi mieć na celu zwiększenia ich eksportu. Na eksport nie mają szans polski chleb czy sery, które też były prezentowane przez MSZ.
Co do tego, że polscy producenci powinni zaproponować pakiet na obsługę kolacji, zgadzam się. Dziwi mnie że nic nie robi w tej sprawie np. Zielonogórskie Stowarzyszenie Winiarzy czy inne organizmy regionalne. To nie zmienia jednak faktu, że w tej sprawie MSZ i inne instytucje publiczne powinny zrobić jak najwięcej – i tego dotyczyła seria moich artykułów.
Ongiś mój brazylijski pryncypał, dyplomata, rodowity carioca, którego lekko mówiąc nie wspominam najlepiej, powiedział mi mniej więcej takie słowa: „szef się nie myli, tylko czasami źle mu doradzają”.
Specjalnie przytoczyłem te słowa, bo zwróciłem teraz uwagę na jednoznaczność wypowiedzi ministra Radka Sikorskiego na temat rodzimych win, co oznacza, że był przekonany na 200%, że jest ona słuszna, bo inaczej nie palnąłby takiej gafy. Wytrawny i doświadczony dyplomata, jakim jest obecny szef MSZ, używa raczej krągłych, eleganckich słów przypominających Merlota z prawego brzegu Żyrondy, niż np. portugalską Bagę, gdy mówi o rzeczach na których się mało zna lub nie zna w ogóle. Nie sądzę, by minister Sikorski miał dostateczną wiedzę na temat polskich win i ma do tego prawo, bo zajmuje się sprawami o wiele poważniejszymi. Zdany jest zatem na rady doradców. Mając powyższe na względzie przypuszczam, iż został przekonany przez grono specjalistów od win i kulinarii dla niego bardzo kompetentnych, że nie ma żadnego sensu zajmować się na poważnie polskimi winami podczas prezydencji, bo jest są za słabe (zapewne padło wiele różnych argumentów) i dlatego też tak jednoznacznie wypowiedział na ich temat w mediach. Sądzę ponadto, że służby prasowe MSZ były także przekonane, co do słuszności takiej a nie innej decyzji, stąd potrzebowały aż kilku dni, by otrząsnąć się po fali krytyki, a potem przygotować działania zaradcze, skądinąd bardzo przytomne (oczywiście inna sprawą jest podnoszona wcześniej przeze mnie kwestia serwowania win węgierskich podczas szczytu Partnerstwa Wschodniego).
Warto zwrócić uwagę na fakt, że wielu przytomnych polityków z pierwszych stron gazet dystansowało się od pomysłu serwowania polskich win podczas prezydencji. To daje sporo do myślenia. Dlatego apel jest taki do winiarzy polskich: organizujcie się, róbcie coraz lepsze wino w przyzwoitej cenie oraz skutecznie i uczciwie lobbujcie, a będzie dobrze!
Panie Piotrze, po pierwsze wg mojej wiedzy min. R. Sikorski wypowiedział swoją opinię na podstawie własnych doświadczeń, a nie opinii doradców (co sam podkreślił, powołując się na degustację „z sommelierami”). Po drugie, nie ma znaczenia, jakie było źródło tej nieprawdziwej opinii – problem w tym, że Minister nie otrzymał właśnie kompetentnej notatki w tej sprawie, zanim podał do wiadomości i skomentował decyzję o winach węgierskich. To był nieszczęśliwy splot, który obciąża MSZ jako całość.
Po trzecie, sam Pan sobie zaprzecza, pisząc że z jednej strony R. Sikorskiemu źle doradzono, a potem, że inni decydenci wypowiadają podobne opinie. Czyli oni też są niedoinformowani i to obciąża tych, którzy powinni ich informować. Niezależnie od braku lobbingu ze strony polskich producentów. Absurdem jest bowiem zwalnianie urzędnika państwowego z właściwego opisu rzeczywistości, jeśli ta rzeczywistość nie przedstawi mu się na piśmie i w kolorze.
Panie Wojtku, nie ma sprzeczności. Specjalnie napisałem, że daje do myślenia fakt, że wielu powiedzmy rozgarniętych polityków dystansowało się od pomysłu serwowania polskich win, to znaczy, że ktoś ich do tego przekonał. Może właśnie owi „sommelierzy”? Stąd też jest potrzebny zorganizowany lobbing (aż boję się używać tego słowa w naszej rzeczywistości:-))ze strony rodzimych winiarzy lub właściwych organizacji, by zmienić taką postawę, a do tego konieczne są dobrze przedstawione argumenty. Absolutnie nie można zwalniać polityków z odpowiedzialności za słowa! Chciałem tylko opisać bieg wydarzeń, mechanizm, który moim zdaniem doprowadził do wybuchu awantury o polskie wino.
Myślę że ci politycy nie byli przez nikogo przekonywani. Są po prostu niedoinformowani. Nie upatrywałbym w tym negatywnego wpływu kogokolwiek. Sądzę że taki np. min. Pawlak, który w podobnym paternalistyczno-nieprzytomnym tonie wypowiadał się w TV, po prostu nie ma zielonego pojęcia o tym jak rozwija się polskie winiarstwo, jak wygląda produkcja, hierarchia regionów, że polskie wino już ma jakieś sukcesy, że wokół niego rozwinął się cały dyskurs. Zaplecze wicepremiera też nie ma pojęcia. Więc to wszystko składa się na to, co nazwałem w jednym z komentarzy, może trochę przesadnie, „kompetencyjną nicością”. To co akurat jest pocieszające, że w MSZ kilka osób coś o polskim winie wiedziało i to one uruchomiły zmiany. Nie wiem, czy w Ministerstwie Rolnictwa nie jest aby gorzej z tą wiedzą.
Moje widzenie skutecznego urzędu jest takie, że ma zajmować się ważnymi sprawami oraz koordynacją spraw mniejszej wagi. Czyli jak dostaliby konkretną i wiarygodną propozycję kolacji z polskimi winami do polskiego jedzenia, to raczej by poparli. No ale wszyscy wolą się najwyraźniej kłócić by potem narzekać na stan państwa i ogólnie biadolić :).
Mądrzy producenci kojarzą się w związki, stowarzyszenia i izby gospodarcze by zwiększyć swoją siłę oddziaływania i obniżyć koszty promocji. Co zresztą zapewne pośrednio przyznajesz w tekście o Morawach. Choć pewnie owiesz, że coś pokręciłem i że to na pewno ich rząd robi te wystawy i za nie płaci, bo ma jakieś „ustawowe” obowiązki wyręczania producentów :).
P.S. Oczywiście jeśli jakiś biznes jest strategicznie ważny dla państwa, to wysoki urząd dokłada się do promocji, na przykład prezydentem, ministrem czy generałami :).
Nagłaśniając sprawę rodzimych win zdoła Pan skutecznie doinformować, przedstawić inne argumenty niż wyżej wymienieni „sommelierzy”. I na tym to wszystko polega. Uważam, że wykonał Pan pionierską robotę. Piłeczka znajduje się obecnie na boisku polskich winiarzy, a to oni muszą wykorzystać szanse, jaką Pan im stworzył. Dlatego też i im trzeba się przyglądać, kibicować i merytorycznie krytykować, kiedy będą błądzili.
Boisko polskich winiarzy jeszcze nie istnieje. Jest za to sporo placyków treningowych. Niech trenują. Będę kibicował nawet na tym etapie.
Polskie wina nie mają ani systemu apelacji, ani wdrożonego, skutecznego systemu kontroli jakości.
Wiem, że wszyscy tutaj obecni dyskutanci o tym doskonale wiedzą.
Nie wiem tylko dlaczego o tym nikt nie wspomniał.
Nie pasuje do „wizerunku” ?
Wizerunku pokrzywdzonej Zosi Samosi ?
vintrips
A co to ma do rzeczy? Jakość najlepszych win o których tutaj dyskutujemy była wielokrotnie sprawdzona na degustacjach, konkursach.
A poza tym który kraj ma „wdrożony, skuteczny system kontroli jakości”? Bo kraje winiarskie które znam mają nominalny system kontroli jakości o którym można powiedzieć wszystko, tylko nie to że jest skuteczny. Wystarczy przejść się do Auchan czy Carrefoura i kupić najtańsze Bordeaux albo Vin de Pays d’Oc. Te wina przeszły przez kontrolę jakości, a często są obrzydliwe.
Skoro nie ma nic do rzeczy to po co istnieje ?
Ponadto stwierdzenie „Jakość najlepszych win była wielokrotnie wielokrotnie sprawdzona na degustacjach, konkursach” jest równie „profesjonalne”, jak stwierdzenie, iż system apelacji i kontroli jakości nie mają żadnego znaczenia.
v.
Jak byłem w Italii parę lat temu, to z tego co pamiętam nawet mały hotelik miał swoje wino, a u nas? Może wypadało by coś odblokować?
@Vintrips: Po co istnieje system apelacji, to jest pytanie filozoficzne, które ma bardzo luźny związek z dyskutowanym tu tematem.
Jeżeli natomiast uważa Pan, że apelacja kontrolowanego pochodzenia jest jakąkolwiek gwarancją jakości wina, to jest Pan jedną z ostatnich osób na świecie, które w to wierzą. Nie wiedzieć czemu, miliony konsumentów na świecie wolą kierować się medalami, które wino otrzymało w konkursach, albo rekomendacjami dziennikarzy i degustatorów.
@Bońkowski Po co istnieje system apelacji jest pytaniem równie filozoficznym, jak Pańskie autorytatywne stwierdzenie : „Wystarczy przejść się do Auchan czy Carrefoura i kupić najtańsze Bordeaux albo Vin de Pays d’Oc. Te wina przeszły przez kontrolę jakości, a często są obrzydliwe”. De gustibus….
Szkoda, że jeszcze nikt Panu tego nie uświadomił, iż system apelacji to nie jest jakakolwiek gwarancją jakości wina (jak Pan jest łaskaw pisać), ale jest gwarancją BRAKU występowania złej tej jakości.
I nie ma tutaj nic do rzeczy, że jedno wino jest dla Pana bardziej obrzydliwe, a inne mniej obrzydliwe.
v.
@WB: co do apelacji to zgoda, często nawet wprowadzają w błąd. Z medalami też różnie bywa. Krytycy często piszą nieprzystępnie i dla siebie i podobnie jak degustatorzy mają raczej niewielką „siłę rażenia”. Większość ludzi kupuje kierując się chyba innymi względami, np. ceną w dyskontach i opiniami sprzedawców w sklepach. Więc póki polskie wina bedą trudne do kupienia w większym wyborze i zwłaszcza w niskich cenach, to pozostaną czymś dla wąskiego kręgu.
@vinitrips
>ale jest gwarancją BRAKU występowania złej tej jakości.
Kto Ci takich głupot naopowiadał?
@Amsti
Istotnie niezręcznie się wyraziłem. Przepraszam.
Żeby być do końca precyzyjnym to z głupot, o których piszesz wynika, iż system apelacji chroni przed winami nie spełniającymi norm danej apelacji. Innymi słowy chroni konsumenta przed winami nieodpowiedniej (zbyt niskiej) jakości.
Diametralnie natomiast odmienną sprawą jest fakt czy są one dobre, czy też nie dobre, obrzydliwe czy też mniej obrzydliwe.
To pierwsze (apelacja) jest obiektywne, natomiast drugie (krytycy winiarscy) subiektywne.
Wybaczysz mi ?
v.
To co Pan pisze nie jest precyzyjne. Normy apelacji mają charakter techniczny: zawartość alkoholu, ekstrakt, wydajność. Apelacje kontrolowanego pochodzenia nie określają parametrów smakowych, albo też nie są one egzekwowane. Ale jakość zasadza się na smaku, a nie na tym, czy wino ma 12,5% alk. i powstało z 80hl/ha. I nie jest to takie subiektywne, bo kiedy smakową jakość wina ocenia panel, to ma to charakter mniej lub bardziej obiektywny – nieważne, czy panel krytyków winiarskich, czy np. enologów, który powinien zatwierdzać wina do apelacji.
Dlatego sprawą chyba niebudzącą sporu jest to, że apelacja nie gwarantuje konsumentowi jakości wina w sensie smakowym. W swoim pierwszym komentarzu sugerował Pan, że słabością polskich win jest to, że nie mają systemu apelacji i kontroli jakości. Ale to żaden argument, bo wina np. francuskie, które mają taki system, mogą być równie niedobre, co wina polskie – i to w sensie jak najbardziej obiektywnym.
Proponuję nieśmiało degustację kilku win z apelacjami, kupionych w różnych Biedronkach. Zakrycie etykiet (plus jedna butelka z przeciętnym winem polskim jako niespodzianka), pełna procedura, a później – sprawdzenie prawdziwości danych o apelacjach na etykietach. Potem dopiero dyskusja na temat tych (i innych) apelacji, bądź ich braku, oparta na faktach, znanych, niestety, wielu miłośnikom wina.
Inicjatywa dobra i z chęcią nadam jej bieg. Chociaż chcę podkreślić, że polskie wina już nie raz stawały w degustacji w ciemno z zachodnioeuropejskimi i sobie dobrze radziły. Pinot Gris 2009 Jaworka uzyskał V miejsce w bardzo mocno obsadzonej kategorii Grand Prix Magazynu WINO do 60 zł. Seyval Blanc Płochockich ostatnio spokojnie przeskoczył wina ze Słowacji i Rumunii. Ale takich porównań nigdy dość.
Nie przesadzamy? Niedługo będą przewodniki „Biedronka przy placu X., wystawa południowa, duże nasłonecznienie, słaba klimatyzacja i wentylacja, w verde pojawiają się nuty utlenione” 🙂
Vox populi…
No to ad vocem: Chateau Barrail Bordeaux, Appellation Bordeaux Controlee 2010, Mis en bouteille … par C.D.L. a F.33720 Landiras (LES CAVES DE LANDIRAS LOUIS ESCHENAUER, 1 Route De Balizac 33720 Landiras Bouscaton – FRANCE, Tel: +33557980733 Fax: +33556624914), Biedronka, cena 5 miesięcy temu – 12,50 PLN (Wrocław). Jest „bordo”, jest apelacja, jest cena biedronkowa, jest impreza. Poproszę o profesjonalną opinię, czy wszystko jest tu w porządku, czy przeciętny polski konsument odgaduje, co kupuje. Auchan też miewa takie wina i nie tylko oni. Jeśli przesadzam, zamilknę.
A może zinterpretujecie wypowiedź p. Krzysztofa Łuczyka raczej tak: czy nie można by zorganizować degustacji różnych win w podobnym stylu czy z podobnych apelacji zakupionych w różnych miejscach, np. w sklepach (obowiązkowo poleca sprzedawca), marketach, dyskontach i internecie? I dla niepoznaki dodać jakieś podobne wina polskie i od sąsiadów. Oczywiście z udziałem różnych sił, nie tylko krytyków. I oczywiście w dużym stopniu w ciemno. Wiem, że sprawa trudna by wyniki mogły być ocenione jako miarodajne, ale nie mając certyfikatów mogę tylko wspierać Wysoki Sąd :).
Moim zdaniem głównym tematem doboru win nie powinny być apelacje a po prostu dopasowanie do jakichś konkretnych dań jakoś charakterystycznych dla Polski i dobrze pasujących do win (choćby sandacz czy sarna), zwłaszcza do dań, którymi chcą epatować nasi szefowie kuchni w trakcie prezydencji :). Bo z oczywistych powodów, to jedzenie ma być prowadzącym tematem takiej degustacji :).