Przemiły pan Zbigniew Gluza, czyli importer Winozmoraw.pl, zaoferował mi przysłanie kilku butelek do degustacji. Wyraziłem oficjalny entuzjazm, natomiast prywatna półkula mojego mózgu, owo nieomylne superego pomne licznych klęsk bitewnych w winnicach tzw. Europy Środkowej, zapytało dobitnie: po co to robisz? Od tygodni czekają na wypicie wspaniałe Gigondasy, Etny i Jerezy, a ty będziesz tracił czas na te tragikomiczne pepickie smaki.
Czy tylko moje superego tak myśli? Wina morawskie cieszą się w Polsce popularnością w „pewnych kręgach”. Analizując rzecz antropologicznie, ta popularność wynika z bukolicznego czaru wiejskich wakacji na Morawach, kiedy w okolicznościach przyrody trawa wydaje się zieleńsza, a ludzie bardziej uśmiechnięci, albo z faktu, że na miejscu produkcji wszystkie wina smakują lepiej. Wspaniale pasują do miejscowej kuchni, rodzące je winnice pięknie lśnią w popołudniowym słońcu, ceny (zwłaszcza te u winiarza, bez paragonu) są tak niskie, jak oczekiwania podchmielonego turysty, a polski entuzjazm wzmożony zostaje wysoką zawartością cukru resztkowego. To wszystko nie jest dziwne, psychologia świetnie zna to zjawisko, na fali którego najlepsze na świecie na przestrzeni sierpniowego turnusu wydają się wina baskijskie, apulijskie, bułgarskie, a nawet albańskie.
O takich winach mawia się dyplomatycznie, że „źle podróżują”. Po zamknięciu turnusu te winiarskie produkty turystyczne rażą wewnętrzną pustką i nic tu nie pomoże nawet podwyższona zawartość cukru resztkowego. Dlatego wina baskijskie sprzedają się słabo nawet w popularnych tapas barach, a Bułgaria ma coraz większe trudności z utrzymaniem przyczółka na najniższej półce supermarketu. To samo dotyczy win morawskich. Skoro są tak fantastyczne, że kartony ledwie zmieściły się w bagażniku, czemu nad Wisłą ich magia już nie działa? Dochodzi do tego, śmiem twierdzić, pewien mniej lub bardziej podświadomy polski kompleks wyższości nad czeskością. Stereotypowa obciachowość czeskich win jest w sumie paralelą tego, co niesprawiedliwie myślimy o czeskiej fonetyce, czeskich atrakcjach turystycznych, kuchni, szkole filmowej czy operze.
Pomyślałem o tym ze smutkiem, gdy otworzyłem te dwie świetne butelki. Niczego im nie brakowało i z pewnością można by je uznać za najlepsze wina świata, gdyby pochodziły z seksownego Soave albo z uświęconego tradycją Chablis. Jiří Hort Sauvignon 2009 (45 zł) był zarazem typowy i nieagresywny, wytrawny i delikatny, długi, intensywny, ze świetną materią i balansem. Nie miał w sobie nic z głupkowatości taniego Sauvignon z Nowej Zelandii czy Chile, z ich aromatem identycznym z naturalnym, zarazem unikał mineralnej twardości wielu win loarskich. Był, za przeproszeniem, „przyjazny” i pił się szybciej, niż przyjemność zdążył popsuć podświadomy powrót antyczeskiego stereotypu.
Sonberk Ryzlink Rýnský 2009 (60 zł) to wino jeszcze lepsze, bo nieco głębsze, nie tylko owocowe, ale też mineralne. Styl jest tak samo user-friendly, krągły, bogaty: jesteśmy bliżej Palatynatu niż Mozeli. Parę lat może z korzyścią leżakować, choć po co czekać? Kilka dni później degustowałem rocznik 2008 tego samego wina i byłem pod dużym wrażeniem – to jest wielowymiarowa rzecz na poziomie dobrego alzackiego grand cru. Z Czech!
Te dwa wina nie są tanie, a jednak są tak samo dobre, jak równowarte wino francuskie albo nowozelandzkie. (To samo mógłbym powiedzić o innych propozycjach z katalogu Winozmoraw.pl – czerwonych winach ze Stapleton–Springer, świetnych białych z Trpělka & Oulehla, dobrej komercji z Nové Vinařství). Przede wszystkim zaskakują treściwością, intensywnością aromatów i świetną równowagą. Tą ostatnią wzmaga, wbrew pozorom, wysoki cukier resztkowy (7 g w Sauvignon i aż 11,3 g w Rieslingu – wartości zresztą podane kawa na ławę na etykiecie). Nie jest to bowiem cukier wycelowany w sophiolubnego turystę Polaka, lecz inteligentne narzędzie równoważenia tego, co nazwałem ostatnio „nordycką kwasowością”, W tej samej funkcji cukier użyty jest np. w polskich winach Lecha Jaworka, o czym pisałem już tu.
To jednak jedno z nielicznych podobieństw. Warunki do uprawy winorośli na Morawach nie tak bardzo różnią się od tych na polskim Śląsku czy w Małopolsce. Oczywiście skala jest zupełnie inna (Polska – 1 tys. ha, Czechy – 16 tys.), ale inne jest też nastawienie. Choć Czesi mogliby spokojnie sami wypijać swoje wina, eksportem zajmują się prężnie i inteligentnie – ustanowili przejrzyste, łatwo przyswajalne apelacje winiarskie, organizuje świetną wystawę win z możliwością degustacją, szeroko informują o swoich winach w kilku językach. Wino to marginalny produkt eksportowy dla czeskiej gospodarki, a jednak nikt w Czechach nie pisze, że nie warto wydawać na to pieniędzy i że nie ma czym się chwalić. Dzięki temu nastawieniu już jest.
Wina otrzymałem do degustacji od importera.
Wszystkim wspinaczom i narciarzom udającym się w Dolomity polecam przygraniczne miasteczko Mikulov, oferujące oprócz swojego piękna doskonałe wina morawskie.
Przykład win z Moraw dla Polskich winiarzy jest i optymistyczny, i pesymistyczny zarazem. Optymistyczny, bo pokazuje, że zwyczajnie się da, jeśli tylko się chce. Czyli u nas też się może udać.
Oraz że trzeba się zająć marketingiem produktu, co z kolei u nas nie istnieje.
Pesymistyczny też z dwu powodów. Pierwszy to taki, że degustowałeś właśnie rieslinga i sauvignona, które świetnie wyszły. U nas też by świetnie wyszły? Może nie fantastycznie, ale pewnie przyzwoicie. Tyle, że z nieznanych przyczyn u nas nasadzono jakieś ronda i hibernale. Pierwszy szczep sprzyja kręceniu się w kółko bez wyraźnego celu, drugi wprawia w stan hibernacji tych, którzy go nasadzili. Bo „byznesu” w świecie na hibernalu raczej nie zrobią, ale za to mają fajne hobby; to właśnie rodzaj hibernacji.
Drugi czynnik pesymistyczny jest taki, że coś nas jednak od Czechów i Słowaków wyraźnie dzieli, a widać to gołym okiem gdy się do nich jedzie. To Karpaty. W przypadku naszych południowych sąsiadów ocieplenie klimatu spowodowało jedynie, że winorośl powróciła na miejsca, gdzie parę wieków temu z powodzeniem była uprawiana. Ale nic nie wskazuje na to, by na skutek ocieplenia klimatu Polska znalazła się w Niecce Karpackiej, która – po całości patrząc – ma znakomicie lepsze warunki naturalne do uprawy winorośli.
No i jeszcze jeden drobiazg. Podałeś ceny tych znakomitych Twoim zdaniem win. Najwyraźniej są to przyzwoite ceny za jakość. Zauważ, w świetle naszej dyskusji o polskich winach, że Pepiczkowie najwyraźniej nie dodali do ceny „podatku patriotycznego” i są to ceny mocno niższe niż ceny polskiej czołówki… Ceny przystępne dla „masowego odbiorcy”.
Najwyraźniej Morawianie od razu stwierdzili, że to biznes na długie lata i trzeba wystawić wino za realną cenę, mimo wysokich w pierwszych latach kosztów; nastawiają się na uprawę winorośli, nie na uprawianie drogiego hobby…
Co do cen, nie zgadzam się. 45-60 zł to nie są ceny „mocno niższe od polskiej czołówki”, tylko dokładnie takie, jak win Płochockich i Jaworka (poza jednym Pinotem). Zresztą jak na Morawy te dwa omawiane wina są dość drogie i nawet za Karpatami często słychać głosy, że po co robić wino za 450 koron, skoro można się dobrze napić za 150.
Klimat oczywiście nie jest taki sam, choć różnica między Polską a Morawami w średnich temperaturach lata czy w SAT jest o wiele mniejsza niż wielu osobom się wydaje. Większe różnice dotyczą przymrozków, pogody w okresie kwitnienia, ale śmiem twierdzić, że w dobrych rocznikach potencjał jakościowy jest zbliżony.
Co do odmian winorośli, pełna zgoda. Wiadomo, skąd w Polsce się wzięły krzyżówki – ci, którzy zaczynali polskie winiarstwo 15 lat temu nie wierzyli, że można się bez nich obyć. Ja już w 2001 sygnalizowałem Romanowi Myśliwcowi, że tylko z vinifery można zrobić wina najwyższej jakości. Ta prawda powoli się przebija do świadomości winiarzy i myślę, że za 10 lat etap hybryd będziemy mieli za sobą w winnicach zorientowanych na jakość – pozostaną domeną „działkowców”.
Mistrzowskie wyjaśnienie fenomenu win, co to „źle podróżują” 😉
Od razu na myśl przychodzi mi vrbnička žlahtina z KRK, która schłodzona smakowała bosko wczesną lipcową nocą w ostatniej czynnej knajpce w kamiennym Vrbniku, a przywieziona do Polski, no cóż… nie zachwycała nawet wspomnianym cukrem resztkowym…
Dodajmy że chodzi o wyspę Krk a nie o Kraków 🙂 Zlahtina to świetny przykład, choć wina chorwackie ostatnio zaczęły „lepiej podróżować”. Czyli po prostu są o wiele lepsze niż kiedyś i już nie trzeba dla nich wakacyjnej taryfy ulgowej.
Z „pewnych kręgów” donoszę, iż polscy turyści na Morawach, to nie tylko podchmielone typki, raczące się bezkrytycznie winem od każdego napotkanego winiarza, a popularność morawskiego wina nie wynika tylko z bukolicznych wakacji. Może po prostu czas uznać, że Morawy są coraz ciekawsze i ktoś może chcieć degustować kolejne francuskie butelki, a ktoś morawskie.
Co do cen to są mocno niższe od polskiej czołówki, bo 45-60 to górna półka na Morawach, a u nas od tego się zaczyna. O promocji nie warto wspominać, bo jak widać świetnie im idzie, a kto słyszał o polskich winach w Czechach?
Właśnie o tym pisałem, że te wina są coraz ciekawsze. A podchmielenie i bukoliczne wakacje to jest ten stereotyp, który niestety jest wciąż rozpowszechniony. Pozdrawiam!
A ja się z jednej strony cieszę, że w naszym pięknym kraju mam coraz większy wybór różnych win, Morawy włączywszy; a z drugiej jest mi żal, że nie ma tu żadnego lobby win bułgarskich (mam na myśli wina, a nie ten płyn, który trafia najczęściej na nasz rynek) do tego stopnia, że stało się synonimem wina podłej jakości…
Cóż – 45-60 pln za górną półkę brzmi rozsądnie, no i wygląda właśnie na długofalowe podejście do biznesu.
A co do Karpat – różnice niestety są istotne. Podstawowa to długość okresu wegetacyjnego. Nawet mając przy domu kilka krzaków co roku sprawdzam kiedy pękają pąki, i porównuję to z danymi od madziarskich kolegów; spooora różnica, czasem nawet 3 tygodnie, niestety.
Druga istotna z punktu widzenia zdrowia winorośli sprawa to opady – nawet nie tyle ich ilość, co rozkład w ciągu roku. U nas spora ilość deszczu przypada na lato, czyli dość pechowo. Karpaty chronią swoją nieckę przed opadami idącymi z północy i wschodu, co skutkuje około 200mm różnicą na opadach (porównanie Lublin vs Eger).
Każda z tych drobnych różnic występując pojedynczo nie byłaby właściwie szczególnie istotna; jako konglomerat dają jednak potężny efekt.
W sprawach klimatycznych, oczywiście że różnica jest, ale różnica istnieje też pomiędzy Egerem a Morawami. Podejrzewam że między tymi regionami też jest dobre 10 dni różnicy. W Egerze może dojrzeć nawet Viognier i Syrah na co nie ma szans na Morawach.
Co zaś do opadów, to chyba nieprecyzyjnie się Pan wyraził. 30-letnia średnia opadów dla Przemyśla (podaję za tą stroną) w okresie wegetacyjnym to 333 mm (VI 87 VII 93 VIII 68 IX 65), dla Miszkolca 249 mm (VI 83 VII 60 VIII 64 IX 41). Różnica w miesiącach letnich to zatem 84 mm a przez cały rok 125 mm a nie 200. Na Węgrzech – podobnie jak wszędzie w Europie gdzie panuje klimat kontynentalny – szczyt opadów też przypada na VII i VIII. Faktycznie w większości miejsc w Polsce opady w VII, a zwłaszcza w IX są dość wysokie w porównaniu do innych krajów winiarskich, chociaż to tak bardzo nie wpływa na dojrzałość gron. (Wpływa bardziej na zagrożenie chorobami).
jeszcze 11 dni i będzie okazja spróbować Moraw tam gdzie smakują najlepiej – w Czechach. Ach ten urlop:) Może wśród górskich wędrówek uda się wygospodarować chwilę czasu na wizytę w winnicy.
Swoją drogą testuję właśnie jeden karton czeskiego mixu podstawowych win z winnicy Mikulov („Motyl”) i mają jedną, dość specyficzną przywarę – przy wszystkich białych i różowych 3-4 kieliszek smakuje zdecydowanie bardziej alkoholowo niż poprzednie. Jednak odbiór jak najbardziej pozytywny – przede wszystkim niezwykła równowaga i ładne choć tylko podstawowe aromaty. Jak na trunki z tej półki cenowej to trzeba jednak sąsiadów pochwalić! (w pakiecie po 16,5 PLN za butelkę:)
jednej rzeczy w tej dyskusji mi brakuje – jest mowa o poziomach cen, że na Morawach czy na Słowacji jest możliwe zaoferowanie wina w „rozsądnej”(to pojęcie jest zawsze względne, stąd cudzysłów) cenie a w Polsce nie. Może powinno się przywołać składowe ceny polskiego wina?czy to nie jest tak, że na Morawach trzeba mniej nakładu pracy, technologii itp, by osiągnąć przyzwoite codzienne wino? Mówicie Panowie, że są istotne różnice w temperaturach i to wpływa na jakość – czy to nie jest tak, że w polskim klimacie jest konieczne większe ograniczanie zbiorów? w związku z czym, butelek końcowego wina wyjdzie powiedzmy 100, tyle, że wszyscy się napracowali, jak w przypadku butelek 200 na morawach?stąd cena?
bynajmniej ja sobie to tak tlumacze, ale możecie mnie wyprowadzić z błędu i opowiedzieć o kapitalistycznych krwiopijcach co to chcą zarobić tylko i wyłącznie na tym, że o to pokazujemy, że w Polsce wino produkujemy….
Bardzo wątpię żeby koszty produkcji w PL były dwa razy wyższe niż w CZ czy SK. Różnic w wydajności dużych raczej nie ma. Jeśli chodzi o różnice w temperaturach, ja pisałem, że właśnie nie są duże. Na różnicę w cenie decydująco wpływa skala produkcji i skala rynku. Posiadłości czeskie nawet te niezbyt wielkie produkują po kilkadziesiąt czy sto kilkadziesiąt tysięcy butelek, sprzedają na bardzo chłonnym rynku (popyt wewnętrzny na wina czeskie jest bardzo duży i ten kraj nie ma wielkich potrzeb eksportowych). U nas to jest mikroprodukcja, przez co koszty stałe działalności (a PL nie są małe jak wiadomo) znacząco zwiększają cenę wina.
czyli wyższe koszta stałe decydują? cos mi tu nie pasuje, choc oczywiscie przyjmuje, ze moga byc wyzsze…
jesli mialaby być to kwestia skali produkcji i skala rynku, to podejrzewam, że taki Pan Jaworek przeliczyłby sobie szybciutko wszystko i doszedłby do wniosku, że jeśli zaoferuję za 30pln rieslinga to efekt skali będzie zyskowniejszy. On jednak sięgnął po posiłki z Macedonii, jak Pan doskonale wie – zamiast postawić na skale np. flagowego rieslinga zaangazowal się w produkcje w macedonii….muszą być jakieś ograniczenia agralne, różnicujące tak bardzo(bo różnica jest bardzo duża) ceny u nas i na Morawach i nie pozwalające wejść w odpowiednią skalę…efekt skali nie jest znany od dziś i jest to wiedza ogólnie dostępna, utyskiwania konsumentów na ceny na pewno też dotarły do producentów, więc musieli się nad tym chociaż przez chwilę zastanowić….
interesuje mnie wątek ograniczania wydajnosci – czy myśli Pan, że polscy winiarze to robia np. w słabszym roczniku, gdy juz przeczuwaja, ze grona w pelni nie dojrzeją?
i w którym momencie można ograniczać zbiór, by miało to sens?(obserwuje się, jak grona dojrzewają i w oparciu o te obserwacje podejmowane są decyzje, czy to jest element z góry przyjętej strategi i robi się to w momencie już owocowania?)
Szuka Pan prostych odpowiedzi, których rzeczywistość chyba nie jest w stanie dostarczyć. Efekt skali ma kolosalne przełożenie na ceny polskich win (drugim decydującym czynnikiem jest popyt). Jaworek i tak jest wyjątkiem, a przecież on produkuje Rieslinga 2-3 tys. butelek w najlepszym roczniku. Więc czemu się Pan dziwi, że sięgnął po Macedonię. Tam nie jest problemem wytworzenie 100-200 tys. butelek, które na półce będzie kosztowało poniżej 30 zł. W Polsce ta ilość jest kompletnie nierealna w tej chwili. Dlatego koszty stałe będą bardzo ciążyć.
Pańskie pytanie o ograniczanie wydajności wykracza po to, co mogę napisać w komentarzu. Wydajność winorośli w dużym stopniu programuje się przy przycinaniu krzewów w styczniu-lutym. Potem jest etap obrywania zbędnych zawiązków wiosną, no i słynne zielone zbiory, czyli obcinanie już wykształconych kiści jakieś 4-6 tygodni przed zbiorami. Wybór tych czynności zależy od warunków naturalnych – tam, gdzie jest duże ryzyko przymrozków nie uprawia się radykalnego cięcia zimowego, bo trzeba zostawić więcej oczek na wypadek strat. W regionach o bardzo dużym naturalnym wigorze winorośli z kolei nie ma co czekać z cięciem, trzeba od razu dyscyplinować roślinę. Wyszukiwanie wg hasła „yield managament” da Panu długą listę pogłębionych lektur na ten temat.
Z tekstu dowiedziałem się wiele ciekawych rzeczy. Gratuluje.
Szanowni Państwo !
Średnia roczna temperatur Moraw czy Saksonii jest na niemal identycznym poziomie jak Niziny Śląskiej ( Morawy mają nieco wyższą niż Saksonia ), podobnie rzecz się ma z zimą i długą jesienią oraz wczesną wiosną.Stąd wydaje się, że Polska może stać się królową białych win, jak reszta krajów Europy Środkowej. Oczywiście win z odmian szlachetnych winorośli i to tych, które rosły w danym regionie od wieków czy dziesięcioleci. Np. Riesling, Elbling, Vetliner czy Oporto na Nizinie Śląskiej.