Magazyn WINO po raz kolejny udowodnił, że organizuje najlepsze winiarskie eventy w Polsce. Środowa degustacja Grand Prix obezwładniała bogactwem wyboru świetnych win i podobne odczucia miało chyba 700 przybyłych gości.
Gościem specjalnym tegorocznej gali był region Franciacorta. Ta włoska apelacja win musujących w ciągu 15 lat odniosła piorunujący sukces we Włoszech, dorównując Szampanii i co roku zwiększając sprzedaż mimo ogólnego marazmu winiarskiej Italii. W ramach bezprecedensowej warszawskiej prezentacji mieliśmy okazję spróbować 35 win. Odczucia mam szczerze mówiąc mieszane. Wina były w większości dobre. Niektóre nawet bardzo – wyróżniłbym Il Mosnel z arcysolidnym podstawowym Brut oraz ostrym, kwasowym, wyniosły Extra Brut EBB 2007, Ca’ del Bosco (żadna niespodzianka, bo to najbardziej utytułowany producent Franciacorta) szczególnie z Dosage Zero oraz Antica Fratta, której Brut Essence zawsze się wyróżnia wśród innych (importer: Centrum Wina). Lecz wiele innych win było dość zwyczajnych. Czystych, smacznych, lecz nie lepszych od tysięcy innych win musujących nie tylko z Szampanii, ale i całego świata. W związku z tym mam pewne wątpliwości co do komercyjnych szans Franciacorty w Polsce. Poza wyróżniającymi się nazwiskami nie bardzo wiem, co skłoni polskiego winopijcę do wysupłania niemałych wszak pieniędzy akurat na te flaszki. Z pewnością nie cena, wyższa nie tylko od produkowanego tańszą metodą kadziową Prosecco, ale i od Cavy oraz od przyzwoitych komercyjnych bąbelków w rodzaju Jacobs Creek Sparkling. Nie osobowość, bo właśnie tej wielu Franciacortom brakuje najbardziej. Może wystarczy odwieczna polska miłość to wszystkiego, co włoskie.
Co jeszcze dobrego na gali Magazynu WINO? Klasę potwierdził Importer Roku Wina.pl, gdzie wszystkie wina miały mnóstwo osobowości i wyrazistości właśnie. Portugalskie Cunha Martins 2009 ze współczuciem kazało mi pomyśleć o tych, którzy z powodu „wzrostu kursu euro i podniesienia cen” mają problemy ze znalezieniem dobrej butelki poniżej 30 zł. Moulin de Gassac Classic 2010 z Winkolekcji było eksplozją radosnego, codziennego picia. Lecz istotniejsze od butelek okazały się spotkania z człowiekiem. Nie udało się co prawda z Winiarzem Roku Magazynu WINO – Reinhardem Löwensteinem z winiarni Heymann-Löwenstein, który już rano po odebraniu medalu musiał wrócić do Niemiec. Wtopą roku z pewnością można nazwać zaprezentowania przez importera 101win.pl zaledwie jednego (sic) wina od tego wybitnego winiarza. Löwensteinowi przyznaję jednak nagrodę za Cytat Roku; odbierając medal podkreślał, że winiarstwie najważniejszy jest człowiek:
The spirit of man is what gives energy to the wine.
Wspaniałe było spotkanie z państwem Raffault z winiarni Olga Raffault (Mielżyński), uosobieniem Francji z jej tradycją, spokojem, umiarem i ponadczasowością. Pozbawiona emfazy głębia Chinon Les Picasses 2005 będzie mi się śniła po nocach. „Wspaniała inaczej” okazała się rozmowa za to z Patrickiem Meyerem (Enoteka Polska). Meyer nie lubi miasta, nie lubi degustacji, zaczynam mieć wątpliwości, czy lubi klientów. Nie podoba Ci się, nie pij – odrzekł trafnie, choć niesympatycznie jednemu z gości.
Wina Meyera dzielą. Nie tylko publiczność – niektórzy odrzucają je z góry już po samym zapachu, inni poszliby za Meyerem w ogień. Dzielą też człowieka na pół. Podany do kolacji galowej Muscat Petit Fleur 2010 był fatalny, utleniony, rozlazły i jeszcze lekko gazowany (refermentacja?). Z kolei nalewane przez Patricka Pinot Blanc Pierres Chaudes 2010 zdumiewało smakowym horyzontem niedostępnym zwykle tej prostolinijnej odmianie; podstawowy Riesling 2010 z winnic na nizinie hipnotyzował połączeniem nut słodkich i słonych. Wina dobre, kiedy się uda, czego winiarz zresztą nie krył, mówiąc bez krzty kokieterii:
Robię sporo niedobrych win. Każdy winiarz robi wina nieudane. To nie szkodzi. Chodzi o to, by czasem się udało i by być w zgodzie ze sobą.
Maliny świeżo zerwane z krzaka w leśnej ostoi też niekiedy są niesmaczne – a to kwaśne, a to nadgniłe. Tylko te najlepsze mają smak, który pamięta się przez lata. Nieswojo czujący się wśród pytań o winifikację i cukier resztkowy Meyer swymi kwaśnymi półsłówkami próbuje przekazać nam tę prostą wydawałoby się prawdę. Usiłuje przezwyciężyć ideologiczne podziały, jakie narosły wokół takich spraw, jak biodynamika czy wina bezsiarkowe. Abyśmy spotkali się, skromni, wokół butelki tego dziwnego bytu, który zwie się winem, nie myśląc egoistycznie o własnej przyjemności, lecz o ogromie świata, w którym jesteśmy gośćmi. To była dobra rozmowa.
W degustacji Grand Prix uczestniczyłem na zaproszenie Magazynu WINO.
It was a great event indeed, and a social one too. We were off our feet at all time which proves that this event generates quite a lot of interest, especially amongst individuals.
sporo fajnych cytatów… przy winie, zwłaszcza porządnym, głowa myśli jakby ciut lepiej 😉
Wojtek, spędzilem z Patrickiem Meyerem ponad 3 dni i uważam go za wyjątkowego człowieka (w pozytywnym tego słowa znaczeniu).
Nie zgadzam sie z Tobą, że jest osobą, która „nie lubi degustacji” czy też być może „nie lubi klientów”. W poniedziałek wieczorem, dzień przed rozdaniem nagród Grand Prix MW, Patrick Meyer prowadził u nas w Enotece komentowaną kolację z jego winami. Kolacja i degustacja jego win trwała blisko 3 godziny. Jego ciepły i sympatyczny przekaz wzbudził powszechne uznanie. Na sali było ponad 30 osób i nie spotkałem się z żadnym negatywnym komentarzem pod jego adresem. Być może Patrick, jako osoba nie przyzwyczajona do bywania na tego typu imprezach, był po prostu w środę po południu zmęczony. I tyle.
Jeżeli chodzi o Muscata Petit Fleur 2010 podanego podczas Gali, to Muscat w moim kieliszku był wg mnie bez zarzutu. Być może nie potrafiłem ocenić tego wina tak dokładnie jak Ty albo też taki jest urok win biodynamicznych, że każda butelka „żyje trochę własnym życiem”.
Nie podoba Ci się, nie pij – odrzekł trafnie, choć niesympatycznie jednemu z gości…
I trafnie! Jacy goście taka odpowiedź. Niestety jak to na degustacjach mamy różne kategorie ludzi. Na własne potrzeby wyszczególniłem negatyne: malkontenci, pijacy, kreatury… pozytywni: krytycy, ciekawscy, pasjonaci…
Szacunek dla Meyera, że miał odwagę. Więc Macieju, nie ma co się tłumaczyć za winiarza, że mu nerwy puściły.
A sama degustacji moim zdaniem najlepsza w roku.
@Czytelnik: to nie „nerwy mu puściły”, ze spokojem pogodził się z tym, że wszyscy jesteśmy inni i jego wina – przecież niewątpliwie specyficzne – nie każdemu muszą smakować. Podobnie jak filozoficzne podejście.
@Maciek Bombol: ja spotkałem Meyera nie zmęczonego, tylko niechętnego do dyskusji z tłumem, co rozumiem, ale też nie widzę powodu, by szukać jakiś usprawiedliwień. Co do Muscat Petite Fleur, butelka była wadliwa (nie ona jedna w czasie kolacji galowej – mnie nalano zdecydowanie korkowego Weninger Kekfrankos), zresztą wadliwe butelki Meyerowi trafiają się nie tak rzadko. Lecz jak sam mówi, nie jest to ważne. Wino to nie towar, wino to szansa.
„Robię sporo niedobrych win. Każdy winiarz robi wina nieudane. To nie szkodzi. Chodzi o to, by czasem się udało i by być w zgodzie ze sobą.” – chyba tylko pod warunkiem, że kupujący nie płaci za takie nieudane wina :).
„Wino to nie towar, wino to szansa” – trochę w tym prawdy jest, zdarza się, że z paru identycznych butelek często tylko jedna ma w sobie to szczególne „coś”. Ale jeżeli „każda butelka z założenia żyje trochę własnym życiem”, to chyba jakieś ostrzeżenia się kupującym należą? 🙂
Wydaje mi się dość dziwne, że na niedojrzałym i podobno skromnym rynku polskim popularyzowane są chimeryczne wina biodynamiczne bez takich ostrzeżeń. Przykładowo MW nie zamieścił nawet informacji, które z nagrodzonych win są tego typu.
Disklejmer: nie znam p. Meyera ani jego win, nie komentuję w żadnym razie czyichkolwiek werdyktów i nie odmawiam producentom win biodynamicznych prawa do zachowywania się jak niektórzy wybitni artyści.
Cerretalto, solidaryzuję się z tymi, którzy chcą tylko „produktu”, a nie „szansy”, ale zwracam uwagę na trudności związane z tego typu „ostrzeganiem”. Jak by to miało być sformułowane? „Uwaga, butelki mogą się różnić między sobą”? Przecież butelki win konwencjonalnych też się między sobą różnią, niekiedy drastycznie. „Uwaga, nie wszystkim będzie smakować”? Carlo Rossi też nie wszystkim smakuje, a jakoś nikt się w odniesieniu doń takich ostrzeżeń nie domaga. „Uwaga, dziwny smak”? Dziwny w porównaniu do czego? Czy normą jest wino z odwrotną osmozą i dodanym garbnikiem, czy wino naturalne?
Nie dajmy się więc zwariować. Wino to żywy produkt, raz smakuje, raz nie i to jest normalne. „Ostrzeżenia” to jest taka soft segregacja – dziwolągi trzymajcie się w kupie i noście żółte naklejki ostrzegawcze.
MW to chyba akurat nagrodzone wina dość szeroko opisuje, więc na Twoim miejscu wyjaśnień domagałbym się raczej od producenta i sklepikarza, który ma czelność takie „chimeryczne” wina sprzedawać.
Oczywiście powyższe nie odnosi się do win ewidentnie wadliwych. TCA, nadmierne utlenienie, refermentacja są oczywistymi wadami produktu.
Nie no, rozmawiamy przecież o winach „lepszych” czyli przeważnie droższych lub dużo droższych:). A ostrzeżenie mogłoby być na przykład w postaci takiej: „to wino zostało zrobione wg kanonów sztuki biodynamo czyli w sposób niezbyt tradycyjny więc każda butelka może brzmieć inaczej” 😉
A na http://magazynwino.pl/239_wydarzenia/1044_nagrody_grand_prix_2011_magazynu_wino.html informacji o bio nie widzę :).
Pisząc o MW miałem na myśli że w każdym panelu degustacyjnym wina mają szerokie opisy, a w materiale o medalach w drukowanym numerze też każde wino jest omawiane.
Użycie przez Ciebie określenia „niezbyt tradycyjnie” doprawdy jest chybione, zważywszy że to właśnie np. wina Meyera są najbardziej tradycyjne ze wszystkich. Chyba że mówimy o tradycji tylko w perspektywie ostatnich 30 lat.
Myślę że „ostrzeżenia” o „kanonach sztuki biodynamo” powinno pojawić się równolegle z ostrzeżeniem typu „to wino zostało zrobione wg kanonów enologii interwencyjno-przemysłowej z użyciem koncentratora, garbników z proszku, Mega Purple dlatego każda butelka będzie brzmiała tak samo sztucznie”.
Poddaję się – uważasz że na przykład minimalizacja SO2 za wszelką cenę, to jakaś tradycja? 🙂 Co do reszty to pełna zgoda, problem w tym, że chyba sporo z tego co wymieniasz, to metody niezbyt legalne.
Wszystkie wymienione przeze mnie techniki są legalne nawet w UE, nie mówiąc o krajach NŚ.
Co właściwie znaczy „minimalizacja SO2 za wszelką cenę”? Za cenę czego? Minimalizacja SO2 to normalny wybór winiarza, tak sam jak długość maceracji czy rodzaj beczki. Owszem podyktowany tradycją sprzed 100-150 lat, kiedy do wina dodawano znacząco razy mniej siarki niż w winach przemysłowych lat 1980. i 1990. Jak również podyktowany względami zdrowotnymi (alergie na SO2 uniemożliwiające picie wina) oraz ideowymi (siarka ograniczająca ekspresję terroir). Nie widzę powodu, by jakoś szczególnie przed tym „ostrzegać”.
@Czytelnik. „Jacy goście taka odpowiedź.” Radzę przeczytać raz jeszcze cały fragment poświęcony Mayerowi i zastanowić się nad słowami. Poza tym, a może i jeszcze bardziej ważne jest to, że to dobrze, że ktoś mówi, że mu nie odpowiada. A to z dwóch powodów:
a) bo ma do tego prawo, i nie jest to objaw chamstwa.
b) bo o winie mówi się tylko dobrze. uczestniczyłem w setkach degustacji, z importerami, producentami i innymi. wszyscy proszeni o głos lub zgłaszający się na ochotnika tylko peany, że dobre, wspaniałe, ułożone i z potencjałem. wczoraj na degustacji w kieliszkach wszyscy mieli lekko przegrzane, z nutami maderyzacji Sangiovese. degustację komentował Stephen Brook (http://www.stephenbrook.com/journalism.htm) i mówi o owym winie, że to typowe Sangiovese (rocznik 2008). i wszyscy potakują. żesz! może nie odpowiadać, może nie smakować, można (a nawet czasem trzeba) o tym mówić. ja powiedziałem 🙂
Wątek z Franciacortą i wnioskami na temat szans ciekawy, aż postanowiłem pociągnąć go trochę mocniej. http://viniculture.pl/2011/11/13/franciacorta-swot/ mam wrażenie, że w komentarzu to byłoby trochę bez sensu.
Niestety, ale przed winami biodynamicznymi chyba powinno się jakoś publiczność ostrzegać…
Wiele biodynamicznych butelek potrafi zawierać wyłącznie ekstrakt z idei i przekonań winiarza, a wino gdzieś w drugim planie, niestety.
Gdy słucham coponiektórych winiarzy-biodynamików, mam wrażenie, że skończyli FTP na Sorbonie, tylko dyplom z enologii gdzieś im się zapodział.
Na szczęście jest też i druga strona medalu – zdarzają się ludzie, którzy „od zawsze” umieli wino zrobić, a stopniowo pozbywają się wszelkich (zbędnych?) dodatków do swojej sztuki. Znikają stopniowo z winnicy pestycydy, herbicydy, w końcu cała chemia trafia do lamusa. Potem znikają różne urządzenia z winiarni. Po jakimś czasie robią stosowny certyfikat, ale jakoś nie zalewają słuchaczy ekoideologią. A w butelkach jest wino, bo to umieli już wcześniej zrobić. Taką wersję biodynamiki popieram z całego serca, bo dla mnie oznacza to po prostu troskę winiarza o zdrową winnicę, oznacza mnóstwo pracy z ziemią i krzewami, bym w butelce znalazł esencję zdrowego owocu, a nie zestaw substancji oznaczonych zwykle jako E z trzema cyferkami.
I mam nadzieję, że biodynamików tego drugiego typu będzie przybywało, zaś ideowcy wymrą jak mamuty.
Wojtku, mam podobne odczucia co do Franciacorty, co zresztą opisałem u siebie po wizycie na konferencji EWBC: http://czerwone-czy-biale.blogspot.com/2011/10/jeszcze-raz-o-franciacorcie.html