Echa opisanej tu i tu Gali Magazynu WINO trwały jeszcze parę dni. Kilku importerów zorganizowało w kolejnych dniach serię ciekawych degustacji. Miałem szczęście być na dwóch i wyszedłem zbudowany. Skończyły się czasy, gdy wystarczyło otworzyć Chardonnay za 40 zł, by klienci zlatywali się jak ćmy. Dziś degustuje już całkiem przekrojowo i poważnie, a konkretnie – pionowo.
Pionowo, czyli kilka roczników tego samego wina lub producenta, co daje najlepsze wyobrażenie o jego dorobku i możliwościach. Chablis Jean-Marka Brocarda (importer: opisywany już DELiWINA) samo w sobie jest smaczne i ciekawe, lecz dopiero pijąc kilka różnych premiers crus nabiera się większej ochoty, by z tymi winami spędzić trochę czasu. Świetne wrażenie zrobiło na mnie np. Vau de Vey 2010 i 2009, chłodne, prawdziwie mineralne wino z niedocenianej winnicy. Za 115 zł to bodaj najlepszy tu obecnie zakup (nie licząc świetnego Petit Chablis, lepszego od wielu „grands”). Montmains – to inne cru, o którym rzadko się kto rozpływa w superlatywach – w roczniku 1998 dał pokaz tego, co znaczy harmonijne starzenie: wino wciąż pełne wigoru, żywe, kwasowe, ale obudowane już ładną panoramą smaków jesiennych, tostowych, ziemistych. (Te wina degustowaliśmy z lepiej starzejących się butelek magnum). Wypadło zdecydowanie lepiej niż dość w sumie zwyczajne biodynamiczne Domaine de la Boissonneuse 2004. Nowe roczniki tego ostatniego odstraszają zresztą ceną – ponad 100 zł za butelkę „prostego” Chablis to zdecydowanie za dużo. Ptaszki ćwierkają, że DELiWINA zaproponuje w cenniku inne stare roczniki Brocarda, np. grand cru Bougros 1998, za które absolutnie ręczę.
Nazajutrz gościem Roberta Mielżyńskiego był Lamberto Frescobaldi, wielki pan włoskiego wina, nie tylko dyrektor ogromnej winiarni Frescobaldi, lecz także małej posiadłości Collazzi, którą odziedziczył po babce. Powstaje tu podręcznikowy supertoskan – Cabernet Sauvignon z domieszką Merlota, Franc i Petit Verdot („tylko 3 procent!”, zarzekał się autor) starzona w nowych beczkach. Ten styl wina od paru lat jest już nieodwołalnie passé i goście przystępowali do próby bez większych nadziei. Obawy się potwierdziły, a zarazem wina się obroniły.
Paradoks? Degustowaliśmy wszystkie wina kiedykolwiek tu wytworzone, czyli roczniki od 1999 do 2008. (To pierwsza taka prezentacja w historii Collazzi, dodajmy – to też pokazuje, jak polski rynek się zmienia). Wszystkie roczniki cierpiały na naczelną wadę supertoskanów: były nadekstraktywne i trudne w piciu. Lecz na przykład taki 2001 dojrzał w sumie całkiem ładnie i do antrykotu ta jego suchość nie przeszkadzała. A już absolutnie wszystkie roczniki przebił, o dziwo, 2003. Afrykańskie lato popchnęło bodaj winiarza do ciut wcześniejszego winobrania, przez co wino miało świeżości np. od całkiem zaustralopitekowałego 2005. Naprawdę pyszna butelka.
Ta degustacja była ciekawa z innego jeszcze względu. Lamberto Frescobaldi wprost przyznawał:
W pierwszych rocznikach robiliśmy błędy. Poszukiwaliśmy przesadnego ekstraktu. Teraz ekstrahujemy bardzo ostrożnie.
O powrocie do win lżejszych, elegantszych, bardziej „pijalnych” mówie się od dawna. Jeśli przyznaje to wprost producent z jądra ciemności, czyli superbeczkowych win toskańskich, sprawa jest przesądzona. Zmiana stylu Collazzi jest subtelna, ale ewidentna. Rocznik 2000 mimo zestarzonych już aromatów smakuje jak nieheblowana deska. 2007 jest wciąż zbyt masywny (i szczerze mówiąc niewart swoich 175 zł), ale po dłuższej chwili w kieliszku harmonizuje się i mięknie. Tempora mutantur.
Degustowałem, piłem i jadłem na zaproszenie importerów.
Ja też miałem okazję degustować Colazzi w tym roku pionowo (acz zdecydowanie na wyrywki). I tak rocznik 2008 okrutnie był hardkorowy, ściągający jak maturzyści. 2007 z nutami czerstwego chleba i mięsno-lakierowymi, jakimiś balsamicznymi akcentami, bardziej przyjaznymi taninami i w sumie ułożonym owocem wypadł bardzo fajnie, w odróżnieniu od mocno przepalonego beką i wciąż ściśniętego 2005, którego jesienny nos obiecywał więcej, niż dały suche usta. Nieźle wypadł 2001, z marmoladową ewolucją i skórzaną słonością, dość dobrze ułożony, choć może bez wielkiego nerwu.
Robią tam za to całkiem sympatyczne wino podstawowe, Liberta IGT Toscana (połowa Merlota i po ćwierci Sangiovese i Syraha), w steel tanku i pasażem tylko przez dębinę – rustykalne, o dzikich, wiśniowo-pokrzywowych aromatach, delikatnej taninie i dobrym owocu.
Zresztą miejsce warte jest odwiedzenia nie tylko dla win i sympatycznych właścicieli, ale także dla fantastycznego pałacu, zręby architektury którego powstały w szkole Michała Anioła, a który w całkiem niedawnych czasach gościł m.in. Królową Matkę oraz Karola i Dianę. Magiczne miejsce i poszukujący, otwarci na różne opinie winiarze – nie da się nie docenić, choć stylistyka, jak piszesz, nie zawsze odpowiada.
Jeśli chodzi o roczniki to mam te same odczucia. 2005 rozczarował podobnie jak 2004. 2008 raczej nie będzie na poziomie 2007.
W Libertà najbardziej lubię nazwę, ale co to za wolność na bazie Merlota?
Ja za to zawsze lubiłem Chianti Classico I Bastioni od Collaziego, szczególnie rocznik 2008 wydał mi się bardzo udany, kiedyś to był niezły price performance jeśli chodzi o CC, obecnie (59,80 PLN) już nie..