Awantury o polskie wino ciąg dalszy. Oto podsumowanie sytuacji i kilka refleksji.
Odpowiedź MSZ
Wczoraj, po 6 dniach oczekiwania, otrzymałem od MSZ odpowiedzi na pytania z zeszłego wtorku:
Podmiotem wyłonionym w tym postępowaniu [chodzi o zapytanie ofertowe z VIII 2010 o którym pisałem tu] była firma Collegium Vini. Ekspertyza została przygotowana przez Piotra Pietrzyka i Macieja Łukaszewicza i dotyczyła „analizy dostępnych na rynku produktów winiarskich oraz możliwości obsługi w zakresie usług winiarskich spotkań krajowych w ramach Polskiego Przewodnictwa w Radzie UE w roku 2011” nie zaś doboru win na poszczególne spotkania – to jest zadanie catererów, którzy wyłaniani są w drodze zamówienia publicznego na każde ze spotkań lub grup spotkań odrębnie. Wynika to z faktu, że zaproponowane wina muszą być dobrane do proponowanych potraw, a te zależą od pory roku, typu kuchni, dostępności produktów, etc.
Memorandum ma na celu potwierdzenie politycznego uzgodnienia, iż Polska i Węgry są współgospodarzami szczytu Partnerstwa Wschodniego i że występując w tej roli Węgry zobowiązują się dostarczyć wino na to konkretne spotkanie. Strona polska „potwierdza zainteresowanie uwzględnianiem win węgierskich w menu spotkań wysokiego szczebla organizowanych przez polską Prezydencję w okresie lipiec–grudzień 2011 roku”, co oznacza, że wina te mogą być przedstawione w propozycjach catererów i mogą znaleźć się w menu innych spotkań. Polska wspiera prezydencję węgierską i MoU stanowi potwierdzenie bliskiej współpracy.
Wśród serwowanych win mogą znaleźć się wina polskie. Spotkanie, o którym mowa, jest organizowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości i Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie ma wpływu na tę decyzję. Nie wiemy jakie wino i w jakim trybie wyselekcjonowane miałoby tam być podawane.
Z poważaniem,
Biuro Rzecznika Prasowego
Ministerstwo Spraw Zagranicznych
Kontrowersje
Być może Minister Spraw Zagranicznych, wygłaszając tydzień temu dla prasy swą kontrowersyjną opinię o polskich winach, miał nadzieję, że nikt tego nie zauważy i sprawa rozejdzie się po kościach. Nie rozeszła się. Sprawę już w poniedziałek wieczorem komentowano na Facebooku, we wtorek rano Ministra zacytował i sceptycznie o możliwościach polskich win wypowiedział się Andrzej Daszkiewicz. Następnie o sprawie informowali i ją komentowali m.in. Winezine.pl, Nasze Wina (ciekawa dyskusja o tym, czy konkuruję z Wine 4 You), Nowiny24.pl (zwracam honor Ewie Wawro, która dostała z MSZ tę samą skopipejstowaną odpowiedź), Vinisfera, Ewa Wieleżyńska. Pewien bloger zamieścił ostry komiks. Wypowiadali się także Państwo, zamieszczając w komentarzach do tego i tego wątku różne ciekawe informacje. Rozgłos całej sprawie nadał znany dziennikarz Tomasz Machała na swoim popularnym blogu. Wino przekroczyło granice wina i wtargnęło do polityki: punkty do najbliższej kampanii wyborczej zbierał PiS oraz jego europoseł z Podkarpacia Tomasz Poręba (któremu pomimo ostrej retoryki należą się dzięki za zorganizowanie degustacji polskich win w Brukseli, która wzbudziła spore zainteresowanie cudzoziemców). Bańka pękła, gdy materiały o polskim winie nadały telewizje: TVN24 (W. Pawlak w 12’30”, M. Kondrat od 13’48”), TVP1 (23’27”), Panorama TVP2 (17’13”).
Czego się dowiedzieliśmy
MSZ (a konkretnie Departament Koordynacji Przewodnictwa Polski w Radzie UE) zaczął myśleć o winie rok temu. W sierpniu 2010 wyłonił w urzędowej procedurze konsultanta – Collegium Vini, które sporządziło ekspertyzę wskazującą, jakie wina powinny być podawane w czasie oficjalnych spotkań. Z grubsza rzecz biorąc, na najwyższym szczeblu – szampan i Margaux, na średnim – Chablis i Chianti itp. Koszt dla podatnika – kilka tysięcy złotych.
Na początku 2011 MSZ zmienił jednak koncepcję. W lutym w Budapeszcie wstępnie ustalono, że w czasie polskiej prezydencji podawane będą wina węgierskie. W maju w Polsce odbyła się seria spotkań (m.in. tu, tu oraz w Ambasadzie Węgier w Warszawie), w ramach których sommelierka Helga Gál prezentowała wyselekcjonowane do serwisu w czasie węgierskiej prezydencji w UE. Decyzja o promowaniu win węgierskich przez polski MSZ została potwierdzona na szczeblu dyplomatycznym 20 maja. 20 czerwca Radosław Sikorski poinformował o podpisaniu memorandum w tej sprawie. Przy okazji wyraził się negatywnie o polskich winach, powołując na degustację w pałacyku MSZ z udziałem polskich sommelierów.
Po medialnej burzy wokół tej ostatniej wypowiedzi MSZ robi krok w tył. Wina węgierskie – tylko podczas szczytu Partnerstwa Wschodniego (wrzesień 2011), a w czasie pozostałych spotkań inne wina europejskie, wśród których „mogą się znaleźć” również wina polskie, choć MSZ „potwierdza zainteresowanie uwzględnianiem win węgierskich”. W międzyczasie Ministerstwo Sprawiedliwości decyduje, że na spotkaniu ministrów w Sopocie w lipcu 2011 podane zostanie polskie wino z Winnicy Nad Dworskim Potokiem UJ. 26 czerwca MSZ podejmuje próbę kontaktu z niektórymi polskimi winiarzami, m.in. z Romanem Myśliwcem. Dziś (28 czerwca) polscy winiarze pokażą swoje wina w Pałacu Prezydenckim; nie ma to związku z działaniami MSZ, ale może dojdzie do jakichś rozmów.
Czego jeszcze nie wiemy
Nie wiemy, jakie konkretnie wina będą podawane w czasie polskiej prezydencji.
Nie wiemy nawet, kto będzie o tym decydował. Z jednej strony bowiem MSZ wyjaśnia, że „wybór zależy od catererów, zakupu wina powinni oni dokonywać na rynku polskim. Dotyczy to wszystkich produktów i napojów na spotkania objęte usługami cateringowymi”. Z drugiej strony Minister Spraw Zagranicznych podpisuje międzynarodowy dokument określający, jakie wina będą podawane w czasie polskiej prezydencji, a inny minister osobiście dokonuje wyboru polskiego wina na koordynowane przez siebie spotkanie. Nie wiadomo, jak do tego wszystkiego ma się ekspertyza sporządzona przez Collegium Vini. Z moich informacji wynika, że nie polecano w niej podawania żadnego polskiego wina. Czy ten dokument został już w ogóle odłożony do szuflady i stał się jednym z licznych przykładów mnożenia zbędnych urzędniczych bytów (za publiczne pieniądze)? Czy pomimo zapewnień Rzecznika MSZ „catererzy” nie do końca mają swobodę w wyborze win i muszą uwzględniać prowęgierską wolę polityczną Ministerstwa?
Nadal nic nie wiemy o tajemniczej degustacji polskich win w pałacyku MSZ na ul. Foksal. Moje trzykrotne zapytanie w tej sprawie zostało zignorowane przez MSZ. Pytani przeze mnie „polscy sommelierowie” w tej degustacji nie uczestniczyli. Nic nie wie o niej Stowarzyszenie Sommelierów Polskich. Jednak degustacja w lokalach MSZ z udziałem Ministra to chyba raczej wydarzenie urzędowe. Dlaczego więc MSZ nie chce udzielić żadnych informacji o tym, jakie wina, przez kogo, w jakich warunkach i w jakim celu były degustowane? Winiarska opinia publiczna ma prawo poznać te szczegóły, tym bardziej, że doprowadziły do niefortunnej wypowiedzi Ministra godzącej w wizerunek polskiego winiarstwa.
Co z winami węgierskimi w czasie polskiej prezydencji w UE? Wbrew sformułowaniom MSZ („przekazanie wina”, „Węgry zobowiązują się dostarczyć”) oraz takim niusom, z Ambasady Węgier uzyskałem informację, że nie ma mowy o bezpłatnym przekazaniu win, choć rząd węgierski częściowo pokryje ich koszt. Skoro jednak w grę wchodzi zakup, dlaczego wspieranie win węgierskich przez MSZ odbywa się poza urzędowymi procedurami? Dlaczego inne kraje – jak sądzę – gotowe finansowo wesprzeć ich promocję przy okazji prezydencji, takie jak Czechy czy Austria, nie dostały takiej szansy? Dlaczego równych szans w dostępie do tego wyróżnienia nie stworzono także polskim regionom winiarskim? Łatwo mogę sobie wyobrazić, że polscy producenci dostarczyliby na użytek prezydencji wino po obniżonej cenie. (Choć jeden z winiarzy powiedział mi, że „w związku z zerowym poparciem dla polskiego winiarstwa ze strony rządu nie mam do tego szczególnej motywacji”).
Nie jest jasne, jakie dokładnie wina węgierskie miałyby być podawane w Polsce. Wiele win z prezentowanych kilkakrotnie przez Helgę Gál nie jest dostępnych na polskim rynku. Jednak MSZ w swoim komentarzy potwierdza, że zakup win powinien „dokonywać [się] na rynku polskim”. Jaki był więc cel zaproszenia „catererów” na prezentacje węgierskich win i przedstawienie im oferty cenowej? Dlaczego selekcję win powierzono stronie węgierskiej, skoro MSZ wyłonił w oficjalnym postępowaniu konsultanta ds. win, a wybór win madziarskich na polskim rynku jest na tyle duży, że pozwala na wybór bardzo reprezentatywnych butelek?
Przejdźmy do meritum
W ramach półrocznej polskiej prezydencji w UE odbędzie się ponad 30 oficjalnych spotkań na szczeblu ministerialnym i kilkadziesiąt mniej istotnych. Lubię wina węgierskie i istnieją historyczne, smakowe i polityczne przesłanki ku temu, by zaprezentować je, gdy Polska będzie gospodarowała w Unii. Nie widzę jednak powodu, by wina węgierskie były w tym okresie szczególnie uprzywilejowane. Węgry przez pół roku poiły europejskich decydentów swoimi wyrobami i nie ma potrzeby, by to miodowe półrocze polskimi rękami przedłużać. Co najmniej kilka innych krajów jest dobrze obecnych na naszym rynku i dokłada wielu starań, by Polaków ze swoimi winami zaznajomić, przez co zasługiwałyby na życzliwą pamięć, np. Austria, Włochy czy Portugalia. Z politycznego punktu widzenia zasadne wydaje się też wsparcie win z takich krajów, jak np. Gruzja czy Ukraina, a z jakościowego – np. z Czech, mało znanych w Europie, a zasługujących na uwagę. (Przy tym od czeskiej prezydencji w UE minęło dwa i pół roku).
Powiedzmy wreszcie wprost, że nie istnieją żadne merytoryczne powody, żeby na kilku bądź wręcz kilkunastu spotkaniach w ramach polskiej prezydencji nie zaprezentować polskich win. Wypowiedź min. Radosława Sikorskiego z 20 czerwca, jakoby polskie wina jakościowo i ilościowo nie były w stanie sprostać temu zadaniu, jest po prostu nieprawdziwa. Jeśli chodzi o ilości, wystarczyło mi 10 minut, żeby dowiedzieć się, że:
- Winnica Płochockich dysponuje w tej chwili 500 but. bardzo dobrego białego Sibemus 2009 oraz Rosé 2010, a w lipcu zabutelkuje 1 tys. butelek Sibemus 2010 i Blanki 2010;
- Winnica Adoria ma na stanie 2 tys. butelek Rieslinga 2009, a w lipcu zabutelkuje kilka tys. butelek Chardonnay i Pinot Noir 2009;
- Winnice Jaworek oferują w tej chwili Regenta 2009 (1,3 tys. Butelek), Pinot Noir 2009 (750 but.) oraz znakomite Pinot Noir Prestige 2009 (300 but.) a pod koniec lipca dojdzie do tego 3 tys. butelek Rieslinga 2010.
Jeśli chodzi o jakość, wbrew wypowiedziom różnych sceptyków na różnych forach – polskie wino to nie jest żaden obciach, nie musimy czekać 300 lat, żeby jakość spłynęła na nas z nieba pod wpływem tradycji, przestańmy wreszcie wstydliwie przepraszać, że hodujemy winorośl i produkujemy wino. Jest w Polsce wiele niedobrych win (o czym nieraz pisałem), ale też niemało dobrych, które spokojnie można podać ministrom i sekretarzom stanu. Świadczy o tym także fakt, że polskie wina w cenie od 40 do 60 zł świetnie sprzedają się w sklepach winiarskich i szybko znikają z półek, ponadto znalazły się w kartach wielu prestiżowych restauracji, m.in. w 5-gwiazdkowych hotelach takich jak warszawskie Le Régina, Marriott, Intercontinental. Mam wrażenie, że negatywne komentarze o polskich winach wygłaszają głównie ci, którzy ich nie pili. Jestem gotów założyć się, że w degustacji w ciemno przeciętny konsument albo nawet sommelier nie odróżni Pinot Noir Prestige Jaworka od niemieckiego Pinot Noir za 25€ albo Pinot Gris od Szürkebarát znad Balatonu. Szkoda, że instytucje publiczne powołane do tego, żeby promować wizerunek Polski za granicą nie zadały sobie trudu, żeby z tymi faktami kompetentnie się zapoznać i skorzystać z narzucającej się okazji wsparcia polskiego winiarstwa.
Problem jest jednak głębszy. Bałagan decyzyjno-kompetencyjny, sprzeczne informacje, sześciodniowe oczekiwanie na komentarz ze strony rzecznika prasowego MSZ wskazują, że nikt sprawy win podawanych w czasie prezydencji faktycznie nie kontroluje i nie bierze za nią odpowiedzialności. Na proste pytanie – jakie wina będą podane – nie ma odpowiedzi i wiemy w zasadzie mniej niż przed wybuchem całej „afery”. Bo wino, polscy winiarze, 1 tys. hektarów upraw dający zatrudnienie kilku tysiącom osób, cały sektor gospodarki o sporych perspektywach rozwoju – po prostu nikogo nie obchodzą. Instytucje na szczeblu centralnym mające wspierać rozwój rolnictwa i przedsiębiorczości zamiast pomagać, podległymi sobie służbami szykanują winiarzy nie mieszczącymi się w głowie kontrolami. Jako wielki sukces przedstawiane jest uchwalenie po trzech latach ciężkiej legislacyjnej pracy ustawy winiarskiej, powielającej w większości rozwiązania prawne od lat znane w innych krajach. Śmieszność tej sytuacji można by zbyć wzruszeniem ramion i kieliszkiem dobrego Rieslinga, gdyby nie była ona smutną metaforą stanu naszego państwa.
Panie Wojciechu, sześciodniowe oczekiwanie na odpowiedź Rzecznika MSZ nie jest jeszcze rekordem, ja czekam ósmy dzień i szczerze mówiąc nie spodziewam się doczekać.
Dzięki za podlinkowanie mojego głupawego komiksu, który jednakowoż wcale ostry nie jest.
A poza tym bardzo dziękuję za tak szczegółową relację całej przykrej sytuacji. Myślę, że żenująca wpadka/świadoma decyzja/nadmierne zaufanie pewnym osobom Radosława Sikorskiego długofalowo wpłynie korzystnie na postrzeganie branży przez decydentów. Mam nadzieję, że teraz każdy kolejny urzędnik trzy razy się zastanowi nim palnie podobną gafę. Świadczy o tym choćby wspomniana przez Pana decyzja Ministerstwa Sprawiedliwości o podawaniu polskich win czy dzisiejsze spotkanie winiarzy z Podkarpacia u Prezydenta.
Czy wpłynie korzystnie, nie wiem. Spodziewam się raczej krótkotrwałego spięcia dla zatuszowania negatywnych efektów gafy, po czym powrotu do normy, czyli do nicości – w dziedzinie kompetencji, wizji i inicjatywy. Jestem zbytnim pesymistą?
cóż. ja chyba jestem jeszcze większym pesymistą. pamiętam pierwszy post pt. „bratnia pomoc”. nie spodziewałem się zbytnio, że cokolwiek się wyjaśni. obawiam się, że taki mamy standard i tyle. panowie politykowie mają ten temat w głębokim poważaniu, tak więc moje wnuki (o ile ich dożyję) będą oglądały te same realia… smutek.
Świetna robota Wojtku!!! Gratulacje!!!
Sprawa jest dużo prostsza niż nam się wydaje. Przypuszczam, iż wina węgierskie uzyskały pewien priorytet podczas naszej prezydencji ze względu na przekazanie Warszawie organizacji prestiżowego szczytu Partnerstwa Wschodniego, który miał się pierwotnie odbyć w Budapeszcie. Węgrzy – i słusznie – chcieli uzyskać coś w zamian. Polsce natomiast bardzo zależało na organizacji szczytu ze względów strategicznych a także, ze względu na fakt, iż jest współautorem tzw. Planu Wschodniego, z którym wiąże nadal duże nadzieje, pomimo ogromnego zamieszania politycznego w krajach Afryki Północnej.
Zgadzam się, iż wypowiedź ministra Sikorskiego o promocji wina węgierskiego była niefortunna i przykra dla polskiego winiarstwa, choć powtarzam, że jest za wcześnie na jego europejską promocję, skoro zaledwie kilka winnic w 37-milionowym kraju może dostarczyć wina w odpowiedniej ilości. Uważam nadal, iż taka promocja byłaby skuteczna, gdyby choć od kilku lat polskie wino gościłoby na dobre na stołach rodzimych karczm, zajazdów, pierogarni. Myślę, iż powtarzanie, że jest podawane w 5 gwiazdkowych hotelach niestety sprawia, iż może być postrzegane jako napitek ekskluzywny przez tzw. „zwykłych Polaków”, a przecież nie o to nam chodzi! Dopiero co tworzymy wizerunek polskiego wina i winiarstwa! Dlatego też chyba jednak najgorszą rzeczą jest to, że do polskich winnic wdziera się brutalna rodzima polityka, a raczkujące rodzime wino nabiera szybko barw politycznych, co w tej fazie rozwoju jest czymś bardzo szkodliwym. Ponadto wielu publikacjach odmieniane we wszystkich możliwych przypadkach słowa „Polska”, „polski” w przypadku polskich win i polewanie ich patriotycznym sosem nie jest chyba dobre. Czyżby polskie wino ma być tylko dla prawdziwych arcy-patriotów? Wino ma łączyć, a nie dzielić! Niestety, póki co, polityka w rodzimym wydaniu tylko zniechęca i może zniechęcić wielu obywateli RP do polskiego wina.
Bardzo ciekawe jest to co Pan pisze. Jeśli to prawda, tłumaczyłoby to chocholi taniec MSZu, który próbuje wprowadzić te wina węgierskie tylnymi drzwiami. Problem jest jednak w komunikacji. Wystarczyło przedstawić tę kwestię opinii publicznej wprost. A już wyskok z krytykowaniem polskich win był idiotyczny. Może Ministra zaskoczyło pytanie, dlaczego węgierskie a nie polskie? Nie przynosi mu to jednak chwały.
Co do reszty Pana wypowiedzi, nie zgadzam się. Jasne, że gdyby polskie wina były powszechnie obecne na rynku i w konsumenckiej świadomości, tematu w ogóle by nie było i musiałyby być uwzględnione w oficjalnym programie. Ale nawet gdy ich na rynku i w świadomości nie ma, MSZ miał obowiązek je uwzględnić na równi z innymi w granicach możliwości.
„Strona polska „potwierdza zainteresowanie uwzględnianiem win węgierskich w menu spotkań wysokiego szczebla organizowanych przez polską Prezydencję w okresie lipiec–grudzień 2011 roku”, co oznacza, że wina te mogą być przedstawione w propozycjach catererów i mogą znaleźć się w menu innych spotkań.”
Jak widać mamy tu całkiem poważną odpowiedź na moje niepoważne pytanie z któregoś z poprzednich komentarzy: Czy potrzebne jest miedzyrządowe uzgodnienie aby Polacy mogli kupić nieco węgierskiego wina? Ciekawe, czy wina z innych krajów catererzy mogą proponować również dzięki zawartym (a może niezauważonym przez media) porozumieniom MSZ?
Ma Pan rację w swej ironii. Ale jak sugerował Piotr Wołkowski i jak coraz bardziej jestem skłonny wierzyć, memorandum jest częścią dyplomatycznego dealu w sprawie przeniesienia szczytu Partnerstwa Wschodniego do Warszawy. Wtedy to dziwne zawoalowane stwierdzenie MSZu nabiera sensu. W innym razie „wina te mogą znaleźć się w menu” jest oczywiście tautologią: wszystkie wina dostępne w Polsce mogą „się znaleźć”.
Kompetencje, wizje, inicjatywy? Nie ujmując niczego polskim winiarzom (zwłaszcza, że podobno mieli sporo trudności związanych z radosną twórczością legislatorów), to chciałbym jednak nieśmiało zauważyć, że produktów polskich do ewentualnego promowania jest dużo dużo więcej i do tego o dużo dużo większej wartości dla tzw. ogółu.
Może i minister popełnił niezręczność (ale dużo mniejszą niż kiedyś Ronald Reagan w kwestii brokułów), ale dlaczego od razu zakładać, że jakiś centralny urząd ma dbać o promocję produktów rolnych (czyż nie?) z raptem 1000ha? Może trzeba było się takimi sprawami zająć rok temu zamiast teraz narzekać, że kilkuset urzędników czy polityków nie zaszczyci nas napiciem się polskich win. A jakby się nawet napili, to co istotnego by się wydarzyło? Nagle tzw. lud zacząłby kupować wina, których przecież i tak nie ma za dużo? No chyba jesteśmy już na innym etapie niż 20+ lat temu…
Ale to co na pewno pozytywne, to możliwość pokazania szerszemu gronu, że w Polsce da się produkować niezłe wina.
Drogi Cerretalto, nie do końca się zgadzam. Jest chyba oczywiste, że zadaniem organów państwa jest także promocja rozmaitych gałęzi produkcji. Potwierdza to zresztą Ministerstwo Rolnictwa które kompetencje ministra definiuje następująco „określa zadania… oraz nadzoruje ich wykonanie w sprawach objętych zakresem działania Departamentu Promocji i Komunikacji …, w szczególności dotyczące: informacji i promocji dotyczącej rolnictwa, rozwoju wsi…”. Zaś w przypadku Ministra SZ są to „kształtowanie międzynarodowego wizerunku Rzeczypospolitej Polskiej; sprawy z zakresu dyplomacji publicznej i kulturalnej, a także wspierania działań promujących polską gospodarkę”.
Zgadzam się, że produktów do promowania jest więcej i gdyby min. Sikorski wypowiedział się w podobnym tonie o koniach arabskich z polskich hodowli albo o polskich sokach jabłkowych, blogerzy i dziennikarze zajmujący się tą tematyką powinni stanowczo zareagować.
Nikt nie kreśli wizji, że w efekcie podawania polskich win w czasie prezydencji lud zacznie je kupować. Po prostu wina znalazłyby się tam gdzie powinny się znaleźć polskie produkty – na stole przy którym gościmy zagranicznych gości. Czy winiarze odpowiednio wcześnie zaczęli lobbować, promować się, to jest inna sprawa. Ale postawa urzędników państwowych w tej sprawie jest niewłaściwa. Jeśli nie chcieli angażować się w promocję, to mogli się trzymać zasad które sami określili rok temu (wina dobierają firmy cateringowe na podstawie ekspertyzy). Teraz jednak załatwiany jest jakiś polsko-węgierski geszeft i w dodatku funkcjonariusze publiczni wygłaszają opinie które są zarówno nieprawdziwe, jak i niewłaściwe.
Ja bym się nie odważył użyć słowa geszeft na tym etapie rozwoju sprawy, bo możemy kogoś niesłusznie osądzać. Spójrzmy raczej na to wszystko przez pryzmat poważnej polityki, a nie ciągłej, mniej lub bardziej uzasadnionej krytyki, narzekania lub interpretacji zagmatwanych przepisów. Moim zdaniem ów „geszeft” może przynieść Polsce wymierne korzyści zarówno polityczne jak i gospodarcze. Właśnie dzięki organizacji szczytu Partnerstwa Wschodniego Warszawie Polska zwiększa swoje szanse na zamknięcie podczas prezydencji umowy stowarzyszeniowej między Brukselą a Kijowem, otwierającej m.in. granice ogromnego rynku ukraińskiego dla towarów z UE, w tym z sąsiedniej RP. To bardzo istotny sukces polityczny, ale przede wszystkim ogromne pieniądze dla polskiej gospodarki, w tym dla naszych winiarzy, bo jeśli się dobrze zorganizują i przestaną niezdrowo ze sobą konkurować, polskie wina np. z Podkarpacia będą miały szanse zagościć w przyszłości także na lwowskich stołach. Rozumiem też Madziarów, którzy nie mają aspiracji do kreowania polityki wschodniej, bo ich strategiczne interesy znajdują się na Bałkanach. Stąd też oddali nam organizację Partnerstwa Wschodniego, a w zamian kibicują nam, abyśmy do końca naszej prezydencji podpisali traktat akcesyjny z Zagrzebiem. Myślę, że nie mamy tu do czynienia z żadnym geszeftem tylko z dobrze przemyślaną strategią korzystną dla obydwu państw w ramach UE.
Zgoda, użyłem zbyt mocnego słowa. Aspektu stricte politycznego zresztą nikt nie krytykuje. Tylko czy naprawdę koniecznie było wciąganie do tych uzgodnień węgierskich win? A poza tym jak pisałem od początku największy sceptycyzm w tej sprawie budzą 1) wypowiedź Ministra o winach polskich oparta na wątpliwych przesłankach, 2) fakt że Ministerstwo wybrało wina węgierskie wbrew procedurom które samo wcześniej uruchomiło i 3) nie potrafi tego w normalny sposób zakomunikować.
Pytanko: czy „w menu spotkań wysokiego szczebla organizowanych przez polską Prezydencję” jest woda mineralna Perrier lub jedna z polskich, bardzo dobrych, pisznych (jest ich mnostwo)?
To prawda, ze polskie wino jeszcze ma wielu krokow przed soba, natomiast nektorych z win jest juz dzisiaj w stanie byc na stole wysokiego szczebla aby pokazac gosciom, ze w tym kraju mozna zainwestowac na dobre wino i jego przyszlosc jest zapewniona przez fachowcow winiarstwa. Klimat wrocil do stanu 400 lat temu, kiedy Polska produkowala i eksportowala wina. Warto jest poczestowac gosciom najlepszymi polskimi winami aby proponowac im ten temat, jego bohaterska historie, jego obecna rzeczywistosc oraz szanse. Mysle, ze gosci tez moga pomoc polskim winiarzom w Brukseli ze strony ich eurodeputowanych.
[7.07.2011 20:55 Szanowny Sali zamieścił w odstępie 20 minut 2 bliźniacze komentarze zawierające nieco inne sformułowania oraz kilka dodatkowych akapitów w wersji 2; dla klarowności wątku pozwoliłem sobie scalić je w 1 – W. Bońkowski]
Odpowiedź ministerstwa może i późna, ale moim zdaniem trafna. Cieszę się, że będzie przegląd win, pojawią się też prawdopodobnie wina polskie i dobrze. Oczywiście w zależności od serwowanych posiłków, nie może nie być przecież dobrego Rieslinga a z nimi na Węgrzech dobrze nie jest, albo w upale Sauvignona Blanca. Szczerze wątpię aby uczestnicy robili jakieś degustacje czy innego rodzaju dyskusje nad winami. Prawdopodobnie wino będzie służyło niczym kompot do przepijania obiadu i dalszej posiadówki. Oczywiście dobre wino będzie mniej raziło, stąd też wybór pewniaków, ale jak pojawi się dobry polski reprezentant to też i dobrze. Ważne, żeby nie było sytuacji w której jakiś gość zauważy że zmieniło się wino i to na dużo gorsze i okazuje się że to właśnie jest polskie wino. Dla mnie ważniejsze jest dobranie win w odpowiedniej klasie. Nie sztuka kupić dobre wino za 30 euro i nas tym obciążyć, szutką jest znaleźć dobre wino za 3 euro, które aspiruje do klasy wyżej. I tutaj bardzo pomocni są degustatorzy, którzy wskażą odpowiednie wina.
Dziwię się tylko oburzeniu ludzi profesjonalnie i zawodowo zajmujących się winiarstwem. To właśnie tacy ludzie jak Pan Panie Wojtku powinni lobbować na rzecz polskiego winiarstwa w ministerstwie i przy różnych tego typu okazjach. Jakże wymagać od małych polskich winiarzy, z których większość z nich prowadzi małą produkcję lobbingu w ministerstwie. To tacy ludzie jak Pan powinni im pomagać, budować zrzeszenia, które potem będą miały swoich przedstawicieli i będą bombardować różnego rodzaju instytucje celem promocji polskiego winiarstwa. Oczywiście być może Pan to robi – wtedy zwracam honor, ale burza nad rozlanym mlekiem tego nie tłumaczy.
Natomiast nie podoba mi się sama idea kupowania win na rynku polskim (czytaj od polskich dostawców), którzy wolą zarobić na marży niż na obrocie. To właśnie dzięki nim a potem sklepikarzom, wino które kosztuje u producenta 10 euro u nas w sklepie wychodzi 160zł. Wcale się nie dziwię, że dogadali się z Węgrami którzy do tego dadzą spore upusty, dzięki temu będziemy mieć dobre wina za małe pieniądze, a co najważniejsze mnie to nie będzie tak bolało po kieszeni. Czy mogli się dogadać z innymi krajami? Pewnie mogli, pytanie tylko czy inni tak jak Węgrzy wyszli z inicjatywą do naszego ministerstwa.
Nie bardzo też rozumiem ten zachwyt nad polskim winiarstwem, oczywiście wina są coraz lepsze ale nie porównujmy polskiego pinota do niemieckich takich jak Kreuzberg, Cossmann-hehle, Karl Johner czy Duijn. Co prawda nie miałem okazji pić tego wina, choć cena 120zł jak na warunki polskie i raczkujący przemysł winiarski jest powalająca. Co prawda nie piłem tego polskiego wina, ale bardzo często miałem do czynienia z podobnym faktem, kiedy jakiemuś producentowi nagle wyszło wino to od razu dawał etykietę riserva albo prestige i cenę z kosmosu. Czasami nawet i Parker uznawał takie wina przyznając im sporo punktów, ale wynikało to raczej jako uznanie winiarza, który albo z kiepskiego szczepu zrobił dobre wino, ale z dobre szczepu ale w trudnych warunkach. Tutaj ja raczej uznałbym fakt, że polskie wina zaczynają być naprawdę coraz lepsze, ale porównywanie ich do klasyków niemieckiego winiarstwa jest moim zdaniem na wyrost.
To trochę tak jak przyznanie Felsinie miana najlepszego producenta Włoch – winiarz znany, wina niezłe – ale najlepszy winiarz Włoch przy takiej konkurencji jak Isole e Olena, Ama, nie mówiąc już o takich sławach jak Gaja?
Szanowny Sali,
bardzo oceniam Pana komentarz. Moge dodac, ze przy niektorych potrawach (np. swiezym „panino” i salami) jabym wolal raczej Tai Rosso z Villa degli Olmi z Altavilla Vicentina 11,5% alkoholu (1,69 Euro w ipermakecie Despar w Palmanova…) niz Chianti Classico Riserva Castello di Ama, lub Cepparello z Isole & Olena. Problem stanowi na to: 1) „de gustibus nie jest disputandum”; 2) wino jest krolem na stole i nie wszystkie potrawy pasuja do najlepszymi winami (nie zawsze najbardziej kosztownymi…) w kazdym momencie czy okazji, czy towarzystwie! Wie to doskonale Wojtek: nie zmienylbym niektore Sauternes z moim ulubionym Furmintem z opoznionego winobrania z Mozozombora. Dla mnie wino to codzienna pasja przy obiedzie i kolacji, ktora nie moze zawsze powodowac „ssanie” portfela, poniewaz ryzykuje to zmienic przyjemnosc na kult, na znobizm, na cos innego.
Kultura wina to promocja produktow w stanie zadowolenia pijacych i moge zapewnic, ze niektore polskie wina sa w stanie konkurowac nawet zagranice i wygrac medale (Mysliwiec to wie doskonale) juz dzis. To prawda, tak jak Pan dobrze pisze, ze „porównywanie ich do klasyków niemieckiego winiarstwa jest moim zdaniem na wyrost”. Niestety, nie lubie w ogole rizlingow… wole raczej wytrawne muskiety (nie slodkie!) a Szpakowie to robia i ulepsza. Wierze, ze za pare lat mozemy z nimi rozkoszowac sie nawet przy spotkaniach o wysokim szczeblu. Prosze nie czekac dalej, lepiej zaczynac juz teraz – Teraz Polska… – poniewaz wg mojego skromnego zdania, Polski rzad ma promowac polskich produktow bezwzglednie. Gdyby nie bylo wystarczjaco dobrych win w niektorych typologii, sprawiedliwym wyborem jest promocja lepszych produktow sasiadow (czy „bratankow”?), np. czeskich szampanow Sekt, slowackich bialych z Valtic, wegierskich Tokajiow i czerwonych rezerw (Somlo, Eger, Szekszard, Batapaati itd.) oraz innych, ze Pan pewnie zna lepiej niz ja.
Macie byc dumni o polskim winiarstwu, nawet dzis, ze jest „niemowlecym”. Tez z piwem, z wodka, z sokami itd. Wlosi pewnie popieraja Wasze inicjatywy (tak jak np. w okazji walki o mozliwosci eksportu oszczypka w Europie (Niemcy to bardzo kontastuja w Brukseli…). Niech robi to samo polski Rzad!
Drogi Sali, dziękuję Panu za ten wnikliwy komentarz. W większości się jednak nie zgadzam.
1. Cała „awantura” nie wynika z tego że polskie wino nie będzie podawane, lecz z formy w jakiej zostało to zakomunikowane i z niejasnych reguł jakimi się kierowało MSZ.
2. Różnimy się w rozumieniu lobbingu – prowadzić go mogą producenci zainteresowani sprzedażą swoich wyrobów. Albo może jakieś producentów regionalne zrzeszenia. Rolą dziennikarzy i krytyków nie jest lobbowanie za tym lub innym regionem. Ewentualnie doradzanie, co MSZ przewidział w postaci tzw. konsultanta, który został wybrany w trybie urzędowym, ja sam w tym trybie (z ramienia Magazynu Wino) brałem udziałem, wybrany został inny konsultant i w tej sytuacji „lobbowanie” jakimiś dodatkowymi kanałami uważałbym za niestosowane.
3. Pański komentarz o marżach w polskich handlu winem jest częściowo słuszny, ale też karanie wszystkich importerów wina poprzez zamówienie win poza Polską byłoby krzywdzące i kuriozalne, zwłaszcza ze strony instytucji państwowej. MSZ w ew. pomocą doradcy z łatwością może wybrać na polskim rynku wina o dobrym stosunku jakości do ceny.
4. Co do Pinot Noir Prestige Jaworka nie zgadzam się z Panem. To wino spokojnie wytrzymuje porównanie z tańszymi winami Kreuzberga czy Cossmann-Hehle (bo nie mówimy o czołowych etykietach niemieckich Pinotów, kosztujących 50-100 EUR). Na pewno nie ma między nimi różnicy klas. Na marginesie jest Pan kolejną osobą, która wypowiada się sceptycznie o winie Jaworka nie spróbowawszy go. Uważam to za nieszczęśliwą praktykę.
5. Zupełnie nie rozumiem co ma Felsina do podawania win polskich w czasie polskiej prezydencji, ale szczerze mówiąc tak – zdecydowanie wolę wina Felsina od Castello di Ama a już zwłaszcza Gai.
Dawno nie uczestniczyłem w tak merytorycznej dyskusji, która po emocjonalnym początku kończy się zbieżnością stanowisk odnośnie „awantury o polskie wino” . Uważam ponadto, iż nasza dyskusja powinna być także ciekawą lekturą dla polskich winiarzy, gdyż wierzę, że wszyscy mamy na względzie pomyślność naszego rodzimego winiarstwa, a nasza polemika pokazała różnorodność postrzegania polskiego wina i kierunków jego rozwoju.