Gdy przeczytają Państwo ten wpis, stalowy ptak zawozić mnie będzie do Budapesztu, gdzie w znamienitym gronie sędziował będę w czołowym węgierskim konkursie winiarskich Pannon Bormustra. Zasiadam w jego jury (z przerwami) od 2004 roku, sprawozdawałem go Państwu w 2010, 2006, 2005 roku a w 2009 pisał o nim obszernie także Tomasz Prange-Barczyński.
Konkurs ten, dość kameralny na przykład w porównaniu do Concours Mondial de Bruxelles, z bardzo małym jury, jest znakomicie obsadzony i w zasadzie prezentuje większość najlepszych win produkowanych na Węgrzech. Jest więc dobrym papierkiem lakmusowym aktualnej kondycji madziarskiego winiarstwa.
Jak więc będzie w tym roku? Dwa lata temu pisałem o „węgierskiej chorobie”. Były to mocne słowa, za które (po przetłumaczeniu tekstu na węgierski) spotkało mnie wiele krytycznych uwag i gorzkich słów. Węgrzy są bardzo czuli na swoim punkcie i stwierdzenie, że ich czołowe wina czerwone są „niepijalne”, z pewnością zabolało. Podtrzymuję jednak tę opinię i uważam, że wiele z tych produkowanych w tzw. stylu konkursowym win jest aberracją współczesnej enologii.
Niedawna degustacja Furmint & Friends organizowana przez Winicjatywę, która odbiła się w sieci szerokim echem (zob. teksty Marka Bieńczyka, Gabriela Kurczewskiego, Tomasza Prange-Barczyńskiego, Ewy Wieleżyńskiej), potwierdziła te węgierskie problemy. Nie mogę w pełni podzielić entuzjazmu na przykład dla win Attili Gerego. Głębia, złożoność, dobry owoc – tak, ale to wszystko jest zepsute przez zdecydowanie zbyt wysoki alkohol i ogólną przejrzałość. Kopár 2008 Gerego to wino jeszcze jakoś broniące się ogólną świeżością, ale już Merlot Solus 2008 z 15% alk. jest męczącą wydmuszką i niewielkim pocieszeniem jest, że w roczniku 2003 było jeszcze gorzej.
Te same krytyczne uwagi odniósłbym do winiarni Heumann, nowego nabytku Składu Win Sokołowski, do droższych win Jánosa Konyáriego; zmęczyły mnie również chwalone wszem i wobec butelki od Weningera z Sopronu. Ponadto są to wszystko wina bardzo drogie i trudno zrozumieć, kto poza Węgrami i promadziarsko skrzywionymi Polakami będzie chciał je kupować.
Konkursowy styl węgierski stanowił wyraz winiarskiego nacjonalizmu. „Potrafimy zrobić najmocniejsze wina czerwone w Europie, potrafimy zrobić wina równie drogie, co czołowe Riojy i supertoskany”. Na fali tej afirmacji płynęli również węgierscy konsumenci, którzy w czasach beztroskiej konsumpcji i budżetowego hurraoptymizmu z rozkoszą raczyli się egerskimi Merlotami po 50€ za butelkę. Jak wiadomo, ta bajka już się skończyła i to skończyła źle, deficyt straszy, wydatki firmowe obcięto do zera, w piwnicach zalegają niesprzedane wina, psychologiczna sytuacja węgierskiego konsumenta jest dziś rozpaczliwa jak najtańszy Bikavér z supermarketu.
Dla wina to w sumie dobrze. Winiarstwo paranoiczne zastępowane jest winiarstwem realnym. Producenci, którzy wcześniej bili rekordy alkoholu i ceny w swoich Merlotach, Syrah i Cabernetach w tej chwili wytłuszczają w cennikach bezbeczkowe Kékfrankosze po 1500 forintów. A konsumenci, do niedawna machający nacjonalistyczną szabelką dziś ochoczo wykupują z Tesco i Cory taniochę w kartonach oraz realistyczne wycenione Cabernety …z Chile. Solus jeszcze straszy swoim botoksowym uśmiechem, ale jego czas jest policzony; Andrea Gere już wprowadziła do swojego dyskursu słowo „drinkable”, a do katalogu świeżego Rieslinga za 1400 forintów.
Trzeba jeszcze wzmocnić środkową nogę, czyli wina ze średniej półki, owe ambitniejsze cuvées z pojedynczych winnic, wina prawdziwie terroirystyczne, poszukujące i otwierające nowe drogi. W dziedzinie win białych ferment już dawno zasiali producenci z Tokaju swoimi świetnymi Furmintami, o których pisałem już tutaj, tu i tu; coraz więcej dobrych producentów pojawia się w Somló, coraz lepsza jest sytuacja nad Balatonem. Zaś w dziedzinie win czerwonych rewolucja jest pojawienie się win naturalnych i biodynamicznych. Ten nurt powrotu do natury, z gruntu anarchistyczno-lewicowy, do tej pory był w ultraprawicowym węgierskim winiarstwie anatemą. Dziś dochodzi do głosu m.in. w Mátrze, bardzo ciekawym regionie, o którym napiszę wkrótce osobno.
Czekam na więcej takich win, jak Monarchia Egri Bikavér Barrel Selection 2000, które odkorkowałem wczoraj i który drugi dzień piję z niekłamaną rozkoszą zmysłową i intelektualną. W wieku 12 lat wino jest fantastycznie dynamiczne, świeże, ani trochę nierozlazłe; powoli już dojrzewające, ale ma jeszcze trochę garbnika i przez kolejne 3–4 lata na pewno będzie w dobrej formie. Tego Bikavéra zrobił enolog Tamás Pók (dziś robi wino już pod swoim nazwiskiem – polecam), nie małpował Chile, nie próbował udowodnić, że Węgry robią najlepsze wina na świecie; zrobił Bikavéra jako typowe wino kontynentalne z umiarkowanego klimatu, mineralne, napięte, do długiego starzenia. Węgrzy potrafią, tylko muszą chcieć. Jeszcze ze swojej choroby się nie wyleczyli, ale już zaczęli łykać aspirynę.
Źródło wina: Egri Bikavér 2000, własny zakup.
Węgrów będę bronił jak niepodległości 🙂 i na pewno znajdę jeszcze paru obrońców. Niepijalne wina? że alkohol za wysoki? A co ma winiarz zrobić kiedy mu grona dają potencjalnego 16-17%? Trochę przez beczkę wyparuje- dajmy na to do 14,5-15% ale jak nie to co? Masakrować wino i dealkoholizować czy robić „as it is”? Zbierać niedojrzałe? Może Wojtku coś zalecisz? Bo moim zdaniem uczciwy winiarz pokornie schyli głowę i zrobi wino z tego co w danym roku dała natura i według swojej najlepszej wiedzy i umiejętności. Klimat się zmienił , technologia uprawy i winifikacji też, więc wino również i ciągnięcie go na siłę do jakichś dawnych wzorców nie ma dużego sensu. Jest tu i teraz. Że wina trochę straciły równowagę- zgoda. Że w niektórych cena się nijak nie ma do zawartości w butelce- również. No ale taka ludzka chciwa natura. A 80% Bordeaux to niby inaczej?
Natura sama z siebie nie daje winogron z 16% potencjalnego alk. To jest wyłącznie decyzja stylistyczna. Najlepszy dowód że jak się teraz przestało sprzedawać, to nagle w cudowny sposób można robić Kékfrankosza za 1500 forintów który ma 12,5%.
Wojtku, pozwolę się nie zgodzić, decyzja stylistyczna czyli co? Podsuszanie gron? Natura niestety obecnie potrafi dać bez problemu 16%. Na Węgrzech również. Jest to związane z nowoczesnym prowadzeniem, „zielonymi zbiorami” zwłaszcza. Kiedy się tego nie robi i pozwoli na duże zbiory to automatycznie potencjalny alkohol spada. Tyle że cierpi dojrzałość tanin. Błędne koło.
Drogi Wojtku !
Spieszę Cię pocieszyć. Nieco. O ile mogę…
WĘGIERSKA CHOROBA
Otóż – tu się pewnie nieco zdziwisz – nie ma żadnej „węgierskiej choroby”!
Poruszany przez Ciebie problem, w uproszczeniu „problem alkoholowy”, nie jest problemem węgierskim. Od dobrych paru (ciepłych) lat pisze się o nadmiernym poziomie alkoholu w Bordeaux, w Rodanie, w Toskanii i gdzie tylko się jeszcze da, o słonecznym Chile nie wspominając… Co czujniejsi obserwatorzy martwią się też 13%-owymi rieslingami znad Mozeli i Renu.
Czyli problem sam w sobie oczywiście istnieje, tylko dlaczego niby nazywać go węgierskim, skoro dotyczy całej planety?
Nie dziwię się zatem, że na węgierskim forum z powodu Twojego artykułu poleciały „mocne słowa”. Zajrzałem na to forum, i zbytnio się nie rozczarowałem. Jak zwykle piszą po węgiersku, czyli i tak nie wiadomo o co chodzi. Nawet jeśli byli brutalni lub nieuprzejmi, to i tak nikt poza nimi samymi się o tym nie dowie 😉
Ad. SOLUS
Krótki cytat…
„Podtrzymuję jednak tę opinię i uważam, że wiele z tych produkowanych w tzw. stylu konkursowym win jest aberracją współczesnej enologii.”
Oczywiście – wina „konkursowe” często cierpią od nadmiaru ekstraktu, tanin, beczki, alkoholu i czego tam jeszcze.
Jeśli jednak za przykład takiego wina konkursowego bierzemy Solusa’2008 , wraz z dobrodziejstwem w postaci 15%, to postawmy owego Solusa we właściwym kontekście. A kontekstem dla niego właściwym są inne merloty zaliczane do kategorii konkursowych superwin. Takie na przykład Masseto. Grzecznie trzymało się okolic 14%, ale ciepło się jakoś robi, zatem w 2008 wyłapało 15,5%. Piotruś też ponoć dawniej był winem lepiej poukładanym, we wspominanym 2008: 14,5%…
Być może powinniśmy rozmawiać o tej aberracji, o „alkoholowej chorobie”, problemach z ocieplającym się klimatem itp., ale dzieje się to nie tylko za Karpatami. Tak po prostu jest. Wszędzie.
Piszesz, że ze stajni Gerego bardziej akceptowalny jest Kopár. Oczywiście, że tak! Ale czy z powodu 0,5%, którymi się różnią? Nie sądzę. Pewnie bardziej chodzi o tego caberneta franka, który nadaje Kopárowi kościec, a nie o alkohol. I nie o kwasowość, bo w tym punkcie oba wina też się nie różnią zbytnio. Tego, że chodzi o franka jestem prawie pewien; utwierdza mnie w tym jeszcze bardziej smakowita butelka, czyli czysty CF Selection. Jak dla mnie lepsze wino i od Kopára, i od Solusa…
HEUMAN, KONYARI
Kolejny cytat, by było wiadomo „do czego piszę”:
„Te same krytyczne uwagi odniósłbym do winiarni Heumann, nowego nabytku Składu Win Sokołowski, do droższych win Jánosa Konyáriego; zmęczyły mnie również chwalone wszem i wobec butelki od Weningera z Sopronu.”
Co do Heumanna trudno mi się wypowiadać, bo nie śledzę go tak pilnie. Jeśli jednak idzie o droższe pozycje od Konyáriego, to podobna uwaga – mówimy o konkursowych flaszkach, rodzaju „widzimisię” winiarza. W tańszych pozycjach jest znacznie bardziej „pijalnie”. Poza tym jeśli idzie o czołowe jego flaszki, to wystawianie ich na publicznych pokazach moim zdaniem w ogóle mija się z celem. Wieczorem na F&F trzymałem w rękach kieliszek, w którym stało sobie Loliense. Po tylu godzinach nadal zamknięte, praktycznie nie do oceny. Zatem za mało lub za dużo alkoholu jest tu raczej drugorzędnym problemem…
NATURALNOŚĆ I BIODYNAMIKA LEKIEM?
Być może, że w tym punkcie masz rację zupełną. Albo przynajmniej sporą, bo wydaje się, że praktyki biodynamików faktycznie mogą nieco wpłynąć na poziom alkoholu w winie.
Tyle że biodynamika to właśnie Gere. Oraz „chwalony wszem i wobec” Weninger – pierwszy biodynamik kraju. No i oczywiście György Lőrincz z St.Andrea. Pierwszego w zasadzie skreśliłeś, Wenninger Cię zmęczył, a sądząc z nieobecności St. Andrei w Twoim tekście – ten właśnie zrobił wino akceptowalne. Na dokładkę i wina Lőrincza, i wina Weningera mają stosunkowo niskie poziomy alkoholu.
WNIOSEK?
Wyznaj prawdę Wojciechu, jako i ja wyznaję: nie chodzi o alkohol! Idzie o stylistykę, o konkretne ręce, które wino robią. I mnie i tobie bardziej smakuje St.Andrea niż Weninger czy Gere. I zupełnie nie dlatego, że tu czy tam jest procent więcej albo procent mniej…
ASPIRYNA?
Jak najbardziej! Zacznijmy od zrzucania jej tonami na miejsca, gdzie kształtują się winiarskie trendy naszych czasów. Na początek wyślijmy bombowce–aspirynowce nad Bordeaux, nad Rodan, potem nad Toskanię, Rioję i Riberę… Węgry to mały kraj, a przy tym mało opiniotwórczy, zatem zaczeka na swoją kolej…
Aaa… No i Parkera trzeba rozstrzelać, oczywiście…
Drogi Marku wystarczy zebrać winogrona wcześniej, nie robić zielonych zbiorów, produkować więcej z hektara, nie używać „monster yeast” drożdży robiących 1% alk. z 16g cukru… cały świat już to przerobił tylko Węgrzy nie.
@Sławomir Hapak: dziękuję za tę wielowątkową wypowiedź.
Nie chcę zaciemniać obrazu więc odpowiem syntetycznie: po pierwsze porównywanie Węgier do najcieplejszego miejsca w Toskanii nie wydaje mi się trafne. Wystarczy spojrzeć na mapę i na to, ile równoleżników dzieli te dwa miejsca. To co można jeszcze jakoś uznać za normę w Maremmie normą w Villany być nie powinno. Coś tu jest nie tak.
Po drugie największy problem nie polega na tym że na Węgrzech powstają wina wysokoalkoholowe i megabeczkowe, tylko na tym że uważane są za wspaniały wzór do naśladowania. Winiarz w Chateauneuf (który doprawdy o wiele lepszą naturalną równowagę osiąga przy 16% niż Kekfrankos przy 14,5%) wysoki alkohol uznaje u siebie za zło konieczne, a nie za wielkie cywilizacyjne osiągnięcie. W Petrusie (gdzie 14,5% jest w ostatnich latach wyjątkiem a nie normą) szuka się na gwałt rozwiązań, żeby ten alkohol zbić. A w Budapeszcie się bije brawo.
Masz absolutnie rację że Kopar Gerego pomimo wysokiego alkoholu zachowuje świeżość i balans i to jeszcze gorszymi i ponurszymi czyni wina węgierskie, które z powodu złych decyzji winiarza tego balansu nie mają.
Zatem masz rację – nie chodzi o alkohol sam w sobie, tylko o ogólną równowagę i stylistyczny kierunek. Można to nazwać preferencją dla stylu winiarza, choć nie jest to popieranie ulubieńców (zwłaszcza że na konkursie te wina degustuję i oceniam w ciemno). W St. Andrei biodynamika służy i prowadzi do obniżenia alkoholu i zrobienia świeższych win. Gere może sobie biodynamiczną szabelką wymachiwać ile chce, ale jeśli zbiera Merlota z >16% potencjalnego alkoholu i jeszcze aplikuje mu 80% nowej dębiny, to po co to całe gusła? I tak naturalnego smaku owocu, który ma nam dać biodynamika, w jego flaszkach się nie uświadczy.
Dzisiaj mowa o Węgrzech ale obiecuję Ci że następnym razem ustrzelę Riberę 🙂
Ja zatem również będę zmierzał do syntezy.
(A Juliusz Cezar ćwiczył lapidarność stylu…)
Spojrzałem na mapę. Różnica wynosi 2 stopnie. I gdybyśmy tu mówili o dwu stopniach na północ od Rheingau, byłoby to niezmiernie istotne. Ale tu mówimy o kierunku południowym, co czyni te 2 stopnie znacznie mniej ważącymi, niestety.
Petrus?! – dane na podstawie butelek dostępnych w BB&R:
2010 – 14,5% (wcześniej było 15%, ale jakoś się zmniejszyło…)
2009 – 14,4%
2008 – 14,0% (było14,5%, ale…)
2006 – 13%
2005 – 13%
(2004 – 13,5%)
2003 – 13,5%
2001 – 13,5%
(2000 – 12,5%)
1998 – 13,5%
…….
1983-12%
14,5% nie jest tu więc żadnym nadzwyczajnym wyjątkiem. Jest prostą konsekwencją regularnego wzrostu…
A teraz najważniejsze: co tam słychać w Pannonhalmie?
Mam nadzieję, że na dzień dobry nie postawili Cię pod pręgierzem 😉
No właśnie Sławku od 12 orbituje Piotruś do 14+, a wina węgierskie o których pisałem orbitują z 14 do 16+% …
W Pannonhalmie oficjalny pogrzeb Merlota i Chardonnay. Nową parą prezydencką w ciemno wybrano Furminta i Kekfrakos.
Solus dopiero „dobił” do 15-tu… Te potworki z 16-tką na etykiecie obaj uznajemy zgodnie za… pomyłki, nazwijmy to delikatnie…
Merlota i Chardonnay żegnamy bez uronienia łzy.
Mam nadzieję, że nie pochowają ich w kryptach królewskich…
Nowa para znacznie bardziej mi odpowiada.
Tylko które z nich jest First Lady…
Villany ma znacznie większe wpływy klimatu kontynentalnego niż Chateauneuf czyli większe upały. Mrozy też, bo zdarzyło mi się tam być po pogromie, kiedy w bezśnieżną zimę zrobiło się nagle poniżej minus 20 C. Węgrzy przeżywają z opóźnieniem skutki pogoni za większą dojrzałością którą zapoczątkowali paręnaście lat temu. Nawiasem mówiąc obejrzałem winnicę Gere`go i widać że się postarał-8tysięcy albo i więcej na hektar (podwójne sadzonki), staranne prowadzenie, więc i wynik jest.
Jak jasno widać po Petrusie- zwiększający się w ostatnich latach potencjalny alkohol jest faktem oraz konsekwencją zmian klimatu i przypominam że deklarowane na butelce 14,5% oznacza że potencjalny był 15-16% i więcej. Widać też że w Petrusie nie znają zaleceń Wojtka i robią uparcie tak jak robili przez lata :-). Nie robić zielonych zbiorów i zwiększać zbiory? Nie da się tego w pełni wprowadzić- wymuszają to ograniczające przepisy w terroir. Zbierać przy np. 22 Brix? przy niedojrzałości fenolicznej? W przeciwieństwie do mieszańców V. Vinifera bardzo źle to znosi, w szczególności P.N. i C.S które będą wtedy absolutnie nie do picia. Monster yeast? A które, kto i po co je stosuje?
Fakt jednak niezaprzeczalny że u bratanków pojawiła się ostatnio kategoria win którą prywatnie nazywam „Bitwa pod Grunwaldem” (raczej w tym wypadku- „Bitwa pod Mohaczem”). Pojawiła się również niestety kategoria win typu „Drag Quenn” czyli raczej komicznych niż ponurych karykatur. Na szczęście nie jest liczna.
Ale żeby nie zanudzać- też cenię zwięzłość: nie procenty tylko harmonijna równowaga pomiędzy wszystkimi składnikami smaku i zapachu. A do tego potrzeba przede wszystkim największego sojusznika każdego winiarza jakim jest czas.Węgrom też go potrzeba i wierzę że po ostatnich zawieruchach i tąpnięciach wypłyną wkrótce na czystą wodę. Szczerze im tego życzę.
MJ
P.s.
Najprostszą metodą obniżenia potencjalnego alkoholu jest wiadro z wodą i parę łyżek kwasu winowego z taninami. Nielegalne ale wbrew pozorom wcale nie tak rzadko stosowane:-)
Grenache w Roussilon i Cannonau na Sardynii osiagaja czesto 16%. Plavac mali w Dalmacji tez. Primitivo di Sava czy Manduria tez, Sagrantino nie raz 15,5 a Valtellina Superiore nie raz 15, Malvasia di Bosa i Vernaccia di Oristano zwykle 15 do 16%, niektore Barolo, Dolcetto di Ovada, Dolcetto d’Acqui 14,5%, T..ai Friulano i Cinqueterre tez 14,5%. Pilem te muskularne, potezne wina a szczerze moviac prawie zawsze przewaga alkoholu moze smierdziec i nie jest przyjemna. Tak jak Marek (czy to kolega z Instytutu?) dobrze pisal, milosnik wymaga „nie procenty tylko harmonijna równowaga pomiędzy wszystkimi składnikami smaku i zapachu”. Dobrze Wojtek cytowal madrego winiarza z Chateneuf du Pape: „wysoki alkohol uznaje u siebie za zło konieczne, a nie za wielkie cywilizacyjne osiągnięcie. Nie tylko zebrać winogrona troche wcześniej czy nie robić zielonych zbiorow; Jozsef Simon w Egerze pozostawia wiecej lisci w krzakach na tarasach niz to, co mial sp. Tibor Gal w lesie. W niektorych krajach dozwolone jest umoczenie gruntu aby nie stresowac winorosli, w innych to raczej scisle zbronione! Winiarz wie, co robic. W Polsce wiedza jak odwrotnie osiagac wiecej cukru naturalnego. Wowczas sadzono filary pod murami. W Slawonii uzywa sie takze folia aluminowa pomiedzy filarami, czy tkaniny metalizowane, w Dolomitach i na Champagne biale kamienie pod krzakiem itd itd. Duzo jest rozwiazan aby trzymywac dobra rownowage z alkoholem, kwasowoscia a polifenolami w winnicach. W kantynie to juz za pozno!!!
„wysoki alkohol uznaje u siebie za zło konieczne, a nie za wielkie cywilizacyjne osiągnięcie” – to rzeczywiście pięknie ułożone zdanie, mające w założeniu jednego winiarza usprawiedliwić, a drugiego pogrążyć.
Jeśli jednak wino z Rodanu ma 15%, a to z Villány ma 15%, to nadal oba mają tyle samo. Niezależnie od poglądów głoszonych przez winiarzy.
Poza tym nie zauważyłem w żadnej rozmowie z winiarzami z Węgier, by którykolwiek z nich uważał taki (lub inny) poziom alkoholu za cywilizacyjne osiągnięcie.
Być może takie są komentarze na Węgrzech, ale też ich jakoś nie zauważyłem.
A jak się domyślacie, akurat na ten kraj uważam…
Poza tym czym innym jest 15% w winie, które jest tak słabe, że ledwie stoi na nogach, czym zaś innym w przywoływanym tu jako przykład Solusie. Szczerze powiedziawszy nie bardzo wyobrażam sobie to wino bez konkretnej dawki alkoholu i beczki. Rzekłbym: wymagane dla równowagi!