Odszedł Giuseppe Quintarelli, wielki włoski winiarz, legenda Valpolicelli i Amarone. Miał lat 84.
Pierwszy raz spotkałem Quintarellego w 2002 r. Jako skromny adept degustacyjnej sztuki wybrałem się do Mistrza niemal jak na pielgrzymkę. Poruszałem się wówczas autostopem, a podwożący mnie dentysta z nabożeństwem wymawiał nazwisko Quintarelli; nawet dla tzw. szerokiej publiczności był prawdziwą legendą. Serce zabiło mi jeszcze szybciej, gdy ostatnie kilometry pod górę pokonywałem piechotą. Żadnego drogowskazu, na cyprysowej alejce żadnego anielskiego chóru, a przecież dotarłem na Parnas włoskiego wina. Przywitał mnie sam Quintarelli, surowy, milczący, wspaniały jak skrzyżowanie Buddy z Zeusem.
Obeszliśmy piwnicę, obejrzeli wielkie bałkańskie beki, symbol winiarskiej tradycji Italii, którego się nigdy nie wyrzekł, choć przecież tu i tam widniały także barriques (dojrzewało w nich wino z czystego Caberneta, dla tradycjonalisty to przecież anatema). W piwnicy było bardzo dużo butelek, bo wina Quintarellego spędzały w niej siedem, dziesięć, piętnaście lat. Winiarstwo jest sztuką czekania; nawet moje podstawowe wino może starzeć się piętnaście lat, mówił. Piętnaście? Niemożliwe.
Degustowało się przy drewnianym wiejskim stole z ławami, w malutkich kieliszkach ISO (kilka lat później na mojego Schotta odrzekł grzecznie “no, signore”). Butelki ze słynnymi, ręcznie pisanymi etykietami stały otwarte na tym stole i miało się wrażenie, że stoją tam od zawsze. Niektórzy się zresztą zżymali na to, że Quintarelli nie otwiera świeżych flaszek, bo jak tu oceniać wino otwarte od miesiąca? Pewien angielski dziennikarz, którego kiedyś na górę zabrałem, powtarzał w drodze powrotnej: “oxidised, oxidised”. Szczerze mówiąc utleniony był bardziej on, bo wina Quintarellego nawet po paru tygodniach szokowały mocą i żywotnością. Mocą, koncentracją, złożonością, niesamowitą rozłożystością. Ich struktura miała w sobie coś z kolosalnego włoskiego gotyku, wprawiała zarazem w onieśmielenie i zachwyt. Tak, wina jak katedra, jak symfonia, mieszczące w sobie cały świat.
Z Quintarellim nie rozmawiało się o winifikacji, o stylu nowoczesnym i tradycyjnym – sam opowiadał się za tradycją, ale nie uważał tego sporu za znaczący. Ważna była jakość, ale to też była sprawa zerojedynkowa. Jest albo jej nie ma; albo pracujesz odpowiednio ciężko, albo nie dajesz rady. Ciekawsze były rozmowy o przeszłości, o Valpolicelli w latach wojny, napełnianiu wielkich szklanych gąsiorów, które furmanką się zawoziło do Werony i sprzedawało do traktierni za parę lirów. Pod tym względem świat się bardzo zmienił. Teraz świat przychodził do Quintarellego, w kolejce po butelki ustawiali się Rosjanie i Japończycy, a nasz polski importer jego win – Salute – pierwsze zamówienie musiał składać nieomalże fortelem.
Niektórzy na Quintarellego psioczyli. Że za drogo, że wina zbyt skoncentrowane, masywne – nawet najprostsza tutejsza etykieta Primofiore warta była więcej niż niektóre Amarone, Quintarelli w zasadzie do wszystkich win używał suszonych gron, czyli techniki Amarone właśnie. Że wina na granicy wady, z lotną kwasowością, nutami politury, acetonu, utlenione. Oj tak, balansowały na granicy wady, ale po tej właściwej stronie, bo swej lotnej kwasowości umiały przeciwstawić ogromną moc owocu, winogronowy wulkan śmiejący się z upływu czasu – im były starsze, tym zdawały się młodsze, soczystsze; nie piłem nigdy wina Quintarellego, które wydawałoby się w pełni dojrzałe. Nawet podstawowego Primofiore.
Wina Quintarellego balansowały na granicy wady, jak wiele wielkich win tego świata, Château Musar, Beaucastel, Nicolas Joly, lecz właśnie w tej chwili zadziwienia ujawniały całą swoją wartość. Obok pracy człowieka – a tę niesamowitą koncentrację osiągnąć można było tylko obsesyjną pracą – tkwiło w nich coś więcej, pierwotna moc, dzika ekspresja wina naturalnego avant la lettre, bo przecież Quintarelli swój styl wykuwał w czasach, gdy dominowały wina ultratechniczne, przemysłowe. Dziś jego butelki pije się w zupełnie innym kontekście.
Pić będziemy jeszcze długo, bo Valpolicella 1995 była ostatniej jesieni w świetnej formie (15-letnia Valpolicella!), Amarone 1993 pite niedawno z grupą winomanów odebrało nam głos, a to przecież nie była nawet Riserva, z której Quintarelli słynął najbardziej. Jak to się stało, że winiarz w drugim pokoleniu bez enologicznego przygotowania robił jedne z największych butelek świata? Tajemnicę zabrał ze sobą, pozostawił nieśmiertelne wina.
Pięknie Wojtku 🙂 Czyta się z otwartą gębąąą. BRAVISSIMO!
„Wina Quintarellego balansowały na granicy wady, jak wiele wielkich win tego świata, Château Musar, Beaucastel, Nicolas Joly”
Quintarellego piłem tylko raz, właśnie wtedy z Tobą i Collegium Vini i pozostał mi w głowie do dziś – czyli w takim sensie oczywistym jest dla mnie zaliczenie jego win do „nieśmiertelnych” i „wielkich”.
Beaucastel dość popularny i bardzo lubiany przez Parkera więc też się jakoś kwalifikuje do wielkich, przynajmniej do czasu rozpowszechnienia wiedzy, że brett to nie terroir. Nicolas Joly zebrał parę razy 18 od Jancis i raz 92 od Parkera no ale jak pisze Marek Bieńczyk „Joly odegrał przede wszystkim rolę inicjującą, inni poszli dalej jego śladem”. Wyjątkowy chyba oryginał, ale to też jakaś kwalifikacja.
Ale ciekaw jestem na podstawie jakich kryteriów zaliczyłeś Musara do tych „wielkich”?
Drogi Cerretalto, doprawdy nie wydaje mi się żeby punkty Parkera, szczególnie dla win białych (Joly) były jedynym wyznacznikiem wielkości.
Co do Musara to szczerze mówiąc uważam go za największe wino z tutaj wymienionych i mówię to na podstawie kilkunastokrotnej degustacji również starych roczników od 1969. To wino ma wielowymiarowość wykraczającą właściwie poza wszystko. O jego klasie świadczy również rzesza zadowolonych od lat klientów i oceny krytyków takich jak np. M. Broadbent.
To pewnie nie mam gustu lub miałem pecha. WS i Parker może i się nie znają (choć Squires dał 91 i ciekawie napisał o Musar 2001), ale Jancis też pewna tego Musara nie jest – zachwyty w jednej (!) degustacji pionowej a najwyższa ocena to 17 na 20. Może to po prostu coś dla bardzo wąskiego grona wyrobionych znawców? Ciekawy komentarz: http://www.jancisrobinson.com/articles/tasting050525 – „Serge Hochar openly admits that he disdains a house style and believes that the grapes should sing a different song every year. The colour difference from one vintage to the next is profound. Stylistically, one year Musar shows like a Bordeaux, the next a Burgundy, the next a Châteauneuf-du-Pape or even a Côte Rôtie without any rhyme or reason to speak of. The more variation, the happier Serge is.”
No i co z tego?
A co ma być? Ty masz swoje zdanie, inni krytycy też mają swoje zdanie. A pośrodku są niewiele czasem rozumiejący z takich zachwytów kandydaci do poznawania i kupowania win, w tym ja 🙂
Nie wiem czy przy okazji śmierci Quintarellego i hołdu, jaki mu chciałem złożyć fortunne jest rozstrząsanie punktów przyznawanych Musarowi przez Parkera. Co do zdania Jancis ma ono na tyle sens, że w kupażu Musara jest i Cabernet Sauvignon, i odmiany rodańskie, więc podobieństwo do tych dwóch regionów doprawdy nie jest dziwne. I jest rzeczą dość logiczną że w chłodniejszym roczniku wyraźniejsze będzie nawiązanie do Bordeaux (ziołowe nuty Cab Sauv) a w gorętszym, przy wyższym alkoholu, więcej ekspresji będą miały Grenache i Cinsault. Obserwacja ta nie jest więc sensacyjna, a wręcz nieco banalna. Zmodyfikowałbym ją może mówiąc, że Musar łączy w sobie elementy wielu stylów – długowiecznego bordoskiego (w tym kontekście ew. też nuty brettu) z bogatym, dżemowym rodańskim – i ta złożoność i kompletność jest właśnie jednym z elementów wielkości.
Wielka strata. Salute niestety w ofercie właściwie nie ma już tych win. Ja załapałem się tylko raz, na „zwykłe” Primofiore. Wybitna harmonia przy takiej masie owocu… To zapamiętam na zawsze.
Wojtek, pięknie napisałeś o Quintarellim – jednym z największych winiarzy. Też byłem na degustacji Collegium Vini w 2008 roku i jego Amarone Classico Monte Ca’ Paletta 1993 było poza konkurencją.
Wojtku, niestety nie miałem tej przyjemności poznania samego Quintarelliego ale obcowałem z jego winami. Przy czym słowo obcowałem nie zawsze pokrywało się z tym, że je degustowałem. Miałem tylko okazję na poznanie Valpolicelli Classico oraz Recioto, wina niezapomniane !!!
Ale sprzedanych kilka Amarone i inne zawsze zachwycały moich klientów, co świadczy o potędze tych win.
Odeszła legenda i tylko się modlić aby wnuk Giuseppe utrzymał tą jakość.
Ja jak już wpisywałem parę razy przy innych okazjach, próbowałem Musara z ’98 w ’07 i ’01 w ’09. Przy I. byłem szczylem degustacji, a przy II. nie wiem czy brakowało mi doświadczenia, czy może wino było nie gotowe, w każdym razie ja i jeden mój kolega wciąż jesteśmy ciekawi tego wina jak cholera 😉 Trochę nie na temat Wojtku, ale Quintarelliego nie miałem niestety okazji… Pan cerretalto, jak już jakiś czasem temu zauważyłem, wyjątkowo zaczepny jest, proponuję zatem trochę poPogować na środku pokoju przy Nirvanie albo Pearl Jamie koncertowym, może przejdzie 😉 Ja tak sie oczyszczam, a swoją drogą winno-muzyczną, to do tego z ’69, pasowałby album Doorsów Waiting for the Sun, bo też wtedy go wydali 🙂
uuups, pomyła, chyba w ’68, w ’69 skuli Morrisona na koncercie w Maiami, ale bardziej miałem na mysli tu tytuł, który myślę, że do wina pasuje jak najbardziej 🙂 ok, koniec około tekstowych wynurzeń 🙂
Ważny tekst. Dziekuję za wspomnienie. Szkoda, że nie wszyscy potrafia docenić wartośc w tak szczególnym momencie. Słowa osobnika Cerretallto sa bezbarwne i jak pusta butelka w kontekście klasy i wyjątkowości maestro Giuseppe. Saluto