Król co roku zwykł spraszać na festyn do zamku. Zaprasza królów i książęta z innych królestw. Do pieczystego leją się najlepsze wina świata, w tym klasyfikowane Bordeaux z nowego rocznika, w tych dniach sprzedawane za swą wagę w złocie. Festyn u króla to być może najwspanialsza impreza degustacyjnego kalendarza (słówko o tej samej imprezie w 2010 i 2009 roku).
Choć organizuje festyn z wielkoduszności, król ma wielu przeciwników, którzy kwestionują jego panowanie. Wątek ten ciągnie się od lat i opiera na rożnych argumentach. Król miał mieć najwyższe marże we wszechświecie, beznadziejną obsługę klienta, marną kuchnię a jego sukces miał być wymysłem salonu i fanzina.
Król sobie z tego polskiego piekiełka mało robił i robił swoje. Rozszerzał ofertę, rozbudowywał sklep i restaurację otworzył filię w Poznaniu, dziś szuka idealnej lokalizacji na kolejne miejsce w Warszawie. Od 2004 roku klientela powoli ewoluowała: miłośników i przyjaciół wina zastępowali ekspaci i celebryci. I jednym, i drugim Robert Mielżyński potrafił jednak zaoferować to, czego pragną. Popularność winiarni na Burakowskiej w Warszawie nie malała. Nie zabił jej ani kryzys, ani zakaz palenia w lokalach, ani konkurencja (o której słówko w tym tekście i komentarzach doń).
Rok 2011 jest rokiem dużych zmian u Mielżyńskiego. Subtelną zmianą jest rozmnożenie win w najniższych cenach. Przedział <30 zł nie był nigdy mocną stroną tego importera, lecz dziś jest lepiej niż kiedykolwiek. Langwedockie Capucine, portugalskie Vinha da Palha, walenckie Castaño Rosca to fenomenalne w swych cenach propozycje, bijące na głowę wina w analogicznych cenach z marketów. (Do tego tematu wkrótce wrócę). Pojawiło się także sporo propozycji w małych butelkach (m.in. Teroldego Foradori czy Nussberg Alte Reben wiedeńskiego Wieningera) oraz w magnum (m.in. bestsellery – Quinta do Vallado i Lan Crianza czy Château Greysac).
O wiele ważniejszą sprawą są nowe nazwiska w katalogu. A są naprawdę głośne. Dr. Bürklin-Wolf to przecież jedna z najjaśniejszych niemieckich gwiazd (50 zł za podstawowego Rieslinga, 92 zł za mineralny, surowy Gerümpel 2009, 195 zł za wybitny, choć jeszcze zamknięty Pechstein 2009; wcześniej wina dostępne w katalogu Jung & Lecker). Tesch to mniej medialna winiarnia z Nahe, która wszak ma swoich zagorzałych zwolenników (Königsschield 2009 za 64 zł wydał mi się na razie dość prosty; nie próbowałem Rieslinga i Weissburgundera w litrowych butelkach po 41 zł). Bott-Geyl to prestiżowa posiadłość alzacka; tym nabytkiem Mielżyński wypełnił jedną z boleśniejszych luk w swoim katalogu (Pinot Gris 2007 i Gewurztraminer Les Éléments 2009 były arcytypowe i świetne w swych cenach 70 i 81 zł, a musujące Crémant to jedne z solidniejszych bąbelków za 62 zł); czekam na wypełnienie kolejnej, czyli Beaujolais. Amatorów Dolinu Rodanu zaciekawią wina Delas Frères i Domaine Courbis. Tzw. perełki pojawiły się także ze strony winiarni już dobrze znanych, np. winifikowana w amforach Nosiola Fontanasanta 2009 od Foradori. (Notabene to wino oraz Bürklin-Wolf to jedne z lepszych „win na lata” aktualnie do kupienia dla posiadaczy pociech z rocznika 2009; 15-letnie co najmniej starzenie gwarantowane).
Najbardziej jestem jednak poruszony nowy projektem Mielżyńskiego nazwanym All Around Wine. Zgodnie z nazwą znajdziemy tu kieliszki (od tanich Schottów po dizajnerskie Zalto), korkociągi, korki do szampana, wiaderka do lodu (te ostatnie przedmioty w bardzo atrakcyjnych cenach), oliwy, octy, a nawet oprawione ilustracje autorstwa Marii Mielżyńskiej. Najwspanialszym jednak wakacyjnym prezentem jest świetna selekcja porto, sherry i madery. Sam już nie wiem, czy mam większą chęć spróbować Quinta do Vallado Tawny 20-letnie, Vintage z Quinta do Vale Dona Maria (dostępne roczniki 2001, 2003 i 2005 po 210–250 zł), 10-letniego Bual z Henriques & Henriques, starych armaniaków Marka Darroze’a czy może legendarnego amontillado i oloroso z serii Almacenista Lustaua?
Porto czy sherry przez wiele lat były w Polsce winami „niesprzedawalnymi” i przyklejały się do półek na wiele sezonów. Nie udawało się przekonać Polaków ani do tanich, ani drogich wersji. Robert Mielżyński daje tym dziwnym, wspaniałym winom osobne miejsce i własne nazwisko. Jeśli nie uda się jemu, to chyba nikomu.
Na degustacji Grand Cru (z wymienionych m.in. Bürklin-Wolf, Foradori, Bordeaux) piłem i jadłem na zaproszenie Roberta Mielżyńskiego. Tesch, Bott-Geyl, Courbis, Delas, Capucine, Lustau – własne zakupy.
Zgadzam się z powyższą opinią. Jestem klientem i obserwatorem „Mielża” od 2005 r (inną sprawą jest to, że mieszkam w pobliżu:-)). Od tego czasu to miejsce ewoluowało pod względem charakteru przychodzących gości, ale potrafiło zachować jednocześnie swój demokratyczny charakter. Przy różnych mankamentach (np. ciepłe czerwone wino w lecie, choć ma to się zmienić po remoncie; poczekam na upalne dni i sprawdzę!) upatruję źródło sukcesu tego wine baru nie tylko w udanej selekcji win, ale przede wszystkim w osobie pana Mielżyńskiego, który swoją obecnością, ciężką pracą począwszy od ustawiania krzeseł i stołów po podejmowanie strategicznych decyzji nadał charakter temu miejscu w przeciwieństwie do innych tego typu lokali w Warszawie, w których często brakuje ciekawego, charyzmatycznego, komunikatywnego (albo jest niewidoczny albo mało widoczny) właściciela, posiadającego ogromną wiedzę o winie.
Przepiękna sceneria do degustacji 🙂
Jeśli chodzi o wino czerwone to już jest zamontowana „rynna chłodnicza” 🙂
A co jadłeś Wojtku? To też przecież ciekawe.
Ciekawe? Podano standardowy w czasie tej imprezy grill, o którym nie ma co specjalnie opowiadać. Polędwica była miękka a kurki smaczne, ale nie o nie przecież chodziło. Natomiast najlepszym winem do lunchu był fantastyczny Russiz Superiore Sauvignon Riserva 2006. Niestety nie do kupienia w Polsce.
Bravo! Ja nie lubie Sauvignon ale i moge potwierdzic, ze Sauvignon z Russiz Superiore jest jedyne ktore bardzo mi smakuje ale tylko od rocznika 2002. Rozmawialem o tym z Robertem Felluga, ktory powiedzial ze tajemnica jest w obecnym uprawianym klonie tej odmiany (sadzonki z Rauscedo z numerem ze nie pamietam). Jeszcze raz mamy podobne gusty, Wojtku!
Ja do Miełżyńskiego też chodziłem od 2005 roku, jak zaczynał i klimat był zupełnie inny niż jest teraz, niestety. Obecnie to „fabryka” zupełnie bezduszna, nastawionym na masowego klienta, mam na myśli restauracje. Z dawnego klimatu nie zostało doslowinie nic! Dlatego przychodzę tam coraz rzadziej.
Co do sklepu z winami, to wybór przez te parę lat rzeczywiście jest coraz większy ale rowneiz ceny, szczególniena klasyfikowane Bordeaux zrobiły się zupelnie beznadziejne. Zdzierstwo jest na poziomie LPdV lub Festusa czyli 1 euro =10 zl. Domaine Chevalier zdrozało za poziomu ok 220 zl do ponad 400, piszę o bieżących rocznikach, podczas gdy cena w euro oczywiście nie zdrożała tak bardzo. Często słyszę taki argument że wina w Polsce są drogie bo klienci za mało kupują i marże muszą być wysokie, otóz u Miełżyńskiego jest dokładnie odwrotnie, klientów coraz więcej a marże coraz wyższe. Mnie jako klienta Mielżynski stracił
Zawsze myślałem, że ten standardowy grill odpłatnie był serwowany, a Ty piszesz, że cyt.: „piłem i jadłem na zaproszenie Roberta Mielżyńskiego”. Tym razem gratis grilla serwowali? Pzdr!
Dla dziennikarzy po sesji porannej jest friko.
Z cenami na Burakowskiej bywa różnie i takie uogólnienie jednak jest nieco na wyrost. Dobre ceny są na przykład na Portugalię, to znaczy porównywalne do tych z Wiednia czy Berlina (biorąc pod uwagę najbardziej znane sieci sklepów tj. Moevenpick czy Wein & Co). Natomiast zgadzam się z oceną aury tego miejsca. Jest słabo. Warszawka w nadmiarze jest czymś nie do zniesienia na dłuższą metę. Tyle, że to akurat argument „miękki”. „Twardy” jest taki, że tam ciągle siedzi tłum, je i pije, a przede wszystkim wydaje pieniądze. I za to R.M. należy się szacunek, bo ciężko na to pracował. To że czasem brakuje mu tego szacunku wobec innych, to już zupełnie inna historia. Na szczęście dorobiliśmy się w stolicy kliku innych miejsc, gdzie warto kupować wino. R.M. doskonale poradzi sobie bez nas, a my na szczęście bez niego.
Trochę cierpiętniczo brzmi ten komentarz. Nie jestem jakimś wielkim fanem „warszawki” ale nie mógłbym powiedzieć że jest ona u Mielżyńskiego dojmująca (chyba że się przychodzi bez rezerwacji w piątek wieczór). Poza tym na zakupy na wynos to już w ogóle nie wpływa. Więc nie widzę powodu, by sobie radzić bez R.M. Zwłaszcza że bez takich win jak Breuer, QVDM, Foradori to jednak trudno byłoby funkcjonować.
Dlaczego od razu cierpiętniczo? Bywam rzadko, coraz rzadziej, więc nie cierpię:) Pocieszam się tym, że nie jest to jedynie moim udziałem.
Szanowny Marku, przede wszystkim każdy kupuje gdzie chce, więc ma Pan pełne obywatelskie prawo do bojkotu Mielżyńskiego. W tym co Pan pisze jest ziarno prawdy w tym sensie, że niektóre wina u Mielżyńskiego (portugalskie jak pisał już Rurale, Foradori, Austria) są na poziomie innych krajów Europy, niekiedy krajów produkcji. Inne zaś wina – m.in. niektóre z Nowego Świata oraz Bordeaux – są wyraźnie droższe. Nie ma w tym żadnej tajemnicy, bo te dwie kategorie win Mielżyński w większości zakupuje hurtowo w Austrii, natomiast wina włoskie czy portugalskie – bezpośrednio od producenta.
Natomiast to co Pan pisze o rosnących marżach u Mielżyńskiego jest nieprawdziwe. Z tego co wiem marże są od początku działania sklepu na tym samym poziomie. Ceny klasyfikowanych Bordeaux od rocznika 1999 (pierwszego który oferował Mielżyński) nie tylko wzrosły co najmniej dwukrotnie (Domaine de Chevalier – 300% licząc ceny en primeur), ale zapomniał Pan jeszcze o drobnym szczególe takim jak kurs euro.
Dla pewności sprawdziłem cenniki Mielżyńskiego od 2005. Domaine de Chevalier kosztowało brutto jak następuje: 1999 (cena z VII 2005) – 221 zł, 2001 (XII 2005) – 210 zł, 2003 (III 2007) – 223 zł, 2004 (V 2008) – 366 zł, 2005 (IV 2009) – 475 zł, 2006 (IV 2010) – 295 zł, obecnie to ostatnie wino jest po 313 zł a 2005 i 2004 nie podrożały od wprowadzenia ich do sprzedaży. W tym czasie rynkowa cena roczników 1999 i 2005 wzrosła dwukrotnie (wykres i wykres). W związku z tym Pański wywód o “zdzierstwie” i “coraz wyższych marżach” zupełnie nie znajduje pokrycia w faktach.
Fanem pewno nie jesteś Wojtku, ale może jej elementem;) Nie znam się. Nietutejszy jestem. A z win to regularnie „u Mielża” kupuję jedynie Moscato od Saracco. Breuera zaś w Dreźnie ostatnio. Do QdVM jakoś zupełnie nie tęsknię. Zamiast Foradori można Bolognaniego chyba taniej kupić, niektórzy uważają, że lepszy: http://www.sstarwines.pl/sample.php?guess=Bolognani&inc=lookup.php
Panie Wojciechu, te linki co Pan podesłał niczego nie dowodzą bo w ogóle do Chevaleir się nie odnoszą. Zresztą nie do końca zrozumaiłem ani Pański wywód ani to co Pan chciał udowodnic.
Napiszę krótko to co myśle:
w pierwszych latach działania sklepu różnica między cenami win z Bordeaux powiedzmy weFrancji i tych samych win w Polsce była mniejsza, za co bardzo kibicowałem Miełżyńskiemu i reklamowałem go wśród znajomych. Powiedzmy że wynosiła 1 euro = 7 zł, czyli naprzykład jesli wino we Francji kosztowało 30 euro u Miełza bylo za 210 zł.
Obecnie wino które kosztuje u Miełza powiedzmy 450 zl, jest we Francji w cenie detalicznej 45 do 50 euro. Oczywiście Miełżyński kupuje taniej niż to co można znaleść w winesearcher skoro ma tak dobre znajomości za granicą. Powyższe dane liczbowe mają tylko pokazać o co mi chodzi, kiedy piszę ze u niego marże rosną. Różnica między ceną wina euro wsprzedaży detalicznej na Zachodzie i cena tego wina Miełżyńskiego, podzieloną w przybliżeniu przez 4 jest większa niz kiedyś. Po co Pan w zwiazku z tym miesza do tego kurs euro to nie mam pojęcia, ale to kompletnie bez znaczenia.
Zostane przy swoim stanowisku, obecnie porównanie cen na ostatnie roczniki Bordeaux (wina z innych regionów musiałbym dokładnie prześledzić bo może jest inaczej) u Miełżyńskiego w porównaniu do ceny detalicznej na Zachodzie wypada tak żałośnie jak w LPdV czy Festusie.
@Marek: Nie jestem rzecznikiem prasowym Mielżyńskiego, ale chciałbym, żeby dyskusja na tym blogu była rzetelna. Usiłując ze zrozumieniem czytać cenniki Mielżyńskiego, mam wrażenie, że się Pan opiera na wrażeniach, a nie na faktach, tym bardziej, że nie cytuje Pan konkretnych win. Zamieszczone przeze mnie linki do Domaine de Chevalier faktycznie się zepsuły, ale jak łatwo sprawdzić na tej stronie ceny rocznika 1999 czy 2001 wzrosły ponad 2-krotnie. Rocznik 2010 oferowany jest en primeur 280% drożej niż 1999 w swoim czasie. W tym czasie cena Chevalier u Mielżyńskiego wzrosła z 221 do 313 zł.
Porównanie Mielżyńskiego do Festusa i La Passion du Vin też mnie nie przekonuje. Phélan-Ségur 2007 u Mövenpicka w Berlinie – 30€, Mielżyński – 198 zł, Festus – 399 zł za 2005 (Mielżyński sprzedawał ten rocznik za 260 zł). Palmer 1999 – Festus 1699 zł, Mielżyński miał to wino kilka lat temu za 540 zł (w Mövenpicku młodszy droższy rocznik – 170€). Figeac – La Passion du Vin 629 zł za nisko notowany 2002, Mielżyński – 397 zł za lepszy 2004. Czy nie zagalopował się Pan? Albo niech Pan poda konkretne wino „które kosztuje u Miełza powiedzmy 450 zl, a jest we Francji w cenie detalicznej 45 do 50 euro” jak Pan pisze.
Wojtku, porównywanie wzrostu ceny win Chevaliera na zachodzie ze słabego rocznika 1999 z dobrym i spekulacyjnym 2010, którego zresztą Mielżyński nie ma w ofercie, to makiawelizm:)
Nie wiem czemu nie wspomnisz (jeśli nie wiesz to informuję: http://www.sstarwines.pl/sample.php?inc=note.php¬e=4645 ), że w Carrefourze Chevalier z 2001 był za ok. 80 zł, w promocji, choć nominalna cena też była znacznie niższa niż wspomniane przez Ciebie 210zł.
Przejdźmy do ostatniego rocznika jaki wspominasz, czyli szóstego. Podajesz cenę 313zł u Mielżyńskiego. Zapewne znasz stronę Wine Searchera: http://www.wine-searcher.com/find/domaine+de+chevalier/2006
ceny jak widzisz zaczynają się od 120zł i to nie w jednym sklepie. Nie wiem czemu nie podałeś tego linka? Rozumiem więc Marka, że nie chce kupować już wina za 313 zł. Zapytam inaczej: ile Chevalierów kupiłeś u Mielżyńskiego? Ja żadnego, choć w Carrefourze kilka. Nie jesteś oczywiście Wojtku adwokatem Mielżyńskiego, to wiemy, ale sam go w tym artykule ukoronowałeś:) Nie sugeruję bynajmniej, że król jest nagi. Ale ma z pewnością także słabe strony i ceny na Bordeaux raczej nie są (już?) okazyjne. Oczywiście jak twierdzisz inaczej to najlepiej nas przekonasz pokazując na nie kwit;) Ja osobiście droższe Bordeaux kupowałem jedynie w Belgii i we Francji, kiedyś, bo ostatnio jakoś rzadziej je kupuję.
Masz rację Starze – w tym sensie że Chevalier nie jest u Mielżyńskiego tani. Nie twierdziłem zresztą że jest, choć parę razy kupiłem – i to nawet droższego, bo białego. Sprawa Chevaliera w Carrefourze była już wałkowana. to była jednorazowa promocja, spady z francuskiego Foire aux Vins, czyli uplynnianie niesprzedanych we Francji win.
Cała dyskusja zaczęła się od tego, że Marek zauważył u Mielżyńskiego wzrastającą marżę na Bordeaux. Ja nie zauważam i przytoczyłem parę przykładów, że ta marża, choć wysoka, jest w miarę stała. Porównywanie przez Marka R.M. do LPdV też jest, delikatnie mówiąc, naciągane. Dyskutujmy więc rzetelnie – dość wysokie marże na Bordeaux – zgadzam się (i w jednym z poprzednich komentarzy wskazywałem dlaczego tak jest), marże rosnące w kierunku LPdV – nie.
Każdy kupuje gdzie chce – może być w Belgii czy Francji (tylko potem te narzekania na mały polski rynek i wysokie marże…). Rozumiem, że ktoś nie chce dopłacać Mielżyńskiemu za Bordeaux, choć trudno te dobre chateaux kupić w Polsce taniej.
Wczoraj przed udałem się do pobliskiego kina wpadłem na przysłowiowy kieliszek wina i coś do przekąszenia do Mielżyńskiego. Koło godziny 18.30 było już sporo ludzi w ogródku więc usiadłem w środku przy barze i bacznie przyglądałem się mojemu otoczeniu. Na zewnątrz dominantą raczej była warszaffka, która przez ciemne, ogromniaste okulary przeciwsłoneczne przyglądał się sobie nawzajem. Przy jednym ze stołów siedzieli młodzi adepci wina, kręcący intensywnie kieliszkami. R.M jak zwykle wykonywał wszelkie możliwe prace; zbierał popielniczki z petami, przestawiał krzesła, objaśniał, witał, zagadywał, itp., a ja sobie popijałem swojego Rieslinga od Tesch’a, a następnie uciąłem pogawędkę o winach z kolegą z obsługi i przy okazji zostałem poczęstowany czerwonym winem, co umożliwiło mi sprawdzenie działania „rynienki”. Działa.!:-)
Tak jak pisałem wcześniej Mielż mimo różnych mankamentów jest pojemnym miejscem. Każdy może sobie tu znaleźć swój kąt.
Sukces tego wine baru jest wynikiem przede wszystkim ciężkiej i konsekwentnej pracy R.M Widać że to miejsce ma swojego właściciela. Mam wrażenie, że spora cześć „gospodarzy” podobnych lokali w Warszawie nie zdaje sobie sprawy, że to właśnie oni są marką i powinni być osobiście ambasadorami swojego wine baru. Oprócz Mileża do nielicznych wyjątków zaliczam sympatyczne miejsce z niemieckimi winami na Emilii Plater.
Panie Wojciechu,zdaje się że nie przekonamy siebie na wzajem ale i tak napisze kilka zdań od siebie.
Co do mojego wrazenia, to przypomina mi się jak w Unii wprowadzano Euro i jak ludzie np. w Niemczech narzekali że wciągu roku niektóre towary zdrożały o 100% przed kosztowały 1 markę a po wprowadzeniu euro kosztują 1 euro ( kurs przeliczeniowy był 1 euro=2marki) podobnie we Włoszech niektóre rzeczy wciągu roku zdrożały równeiż o 100%. Wszyscy to widzieli tylko nie ekonomiści którzy mocno popierali wprowadzenei euro. Ekonomiści pokazywali dane statystyczne że inflacja w ciagu roku była powiedzmy 3-5% i mówili z lekceważeniem że ludzie co mówią o zmianie cen o 100% to „opierajasię na wrażeniu” a nie faktach bo według urzędów fakty są tkie że inflacja jest 3%.
To tak mi się przypomianło kiedy PAn powołuje się na fakty i ja niby na wrażniu. Ja dokładnei sledzę wzrost cen Bordeaux ostatnimi laty i wiem ze Miełżyński kupuje drożej bieżącee roczniki, zreszta podawanie cen en primerur jest bezsensu bo po takich cenach Miełżyński nie kupujetych win. Możeje kupować nawet drożej a może i taniej bo jak primeur się nei sprzeda to potem ceny na dany rocznik wręcz maleją np. teraz wiele win z2006 czy 2007 można kupić taniej niż po ich cenach primeur. Oczywiście trzeba sobei zadaćtrud żeby jako importer znajeść takich dostawców co ofeuja atrakcyjne ceny słabych roczników.
Dla mnie jako kupującego różnica miedzy detalem naZachodzie i u Mielża jest większa niż keidyś byłą, a przecież skelpy naZachodzie też drożej bieżące roczniki kupują. Prosze porównać cenę Kirwan 2005 u Miełzyńskiego i w winesearcher, a przeceiż Miełżyński ma znajomości u właścicielów tego Chateau i kupuje napewno po dużo niższych cenach niż to co pokazuje wine searcher. Kiedyś u niego Kirwan 1998 był chyba po ok 170 zł, na pewno to wino nigdy na Zachodzie nie kosztowało w detalu 20 euro, tylko więcej. Więc cena u Miełza jak na Polskie warunki była atrakcyjna.
Napisałem te komentarze poniewaz ludzie z branży zaklinaja się że ceny w Polsce drogich win, muszą być absurdalnei wysokie w porównaniu do sklepów na Zachodzie ponieważ zbyt malo Polacy kupują. W domyśle jak będa więcej to importerom i sprzedawca będzie opłacało się mieć mniejszą marże bo i tak na ilości zarobią. Miełzyński sprzedaje znacznie więcej wina niż na początku czyli w okolicach 2006 a różnica między cenami jego Bordeaux i cenami naZachodzie moim zdaniem się zwększyła. Nawet gdyby utrzymał marże na takim samym poziomie, to i tak pokazywalo by to obludę tych co piszą że jak w Polsce ludzie zacisną zęby i będa kupować po paskarskich cenach to sprzedawcy łaskawie obniżą marże.
Jeśli dalej będziemy mówić o wrażeniach i wspomnieniach, faktycznie się nie przekonamy. Kirwan 1998 w cenniku Mielżyńskiego z VI 2005 kosztuje 292 zł. A Pan zapamiętał 170 i na tej podstawie mówi o rosnącej marży.
Wojtku, naprawdę nie zauważyłeś w liście cen podanych przez Ciebie na Chevaliera wzrostu o ok. 50%. Przyjrzyj się uważnie raz jeszcze, zaobserwuj kiedy to się stało, może podpowiem – przełom 2007/2008 (dla roczników 2003/2004) skok z ok. 200zł na ok. 300zł. Piszę o cenach, nie o marżach, bo tych nie znamy, możemy się tylko lepiej lub gorzej domyślać, nie znając cen zakupu. Wybierz dwa roczniki powiedzmy 2006 (podałem cenę od ok. 120zł w świecie, przy 313zł u Mielża) i dowolny równie przeciętny przed 2003 (wybór pozostawiam Tobie) z ceną ok. 220zł, czy naprawdę uważasz, że marża na ten 2006 jest taka sama jak na któryś z poprzednich przed 2003? Zaproponuj jakąś liczbę, zgaduję, że nie będzie pasowała:-)
Panie Wojciechu nie wiem skąd ma PAn te dane na Kirwan 1998 ale ma Pan nieprawdziwe dane. Kirwan 1998 podebnie jak 2001 były poniżej 200 zł. Dokładnei to pamiętam bo nawet analizowałem czy warto za tą cene i wyszło że warto, ale tak się złożylo że kupiłem co innego dość drogiego za granicą i już mi kasy na Kirwan u Miłża nie starczyło.Ta cena 292 to jakieś przekłamanie i to grube.
@Star: widzę zwyżkę cen ale jak sam mówisz ma to luźny związek z marżą. Chevalier po prostu drożeje na rynku. Konkretniej odpowiem Ci wieczorem.
@Marek: w odróżnieniu od Pana mogę podać twarde dane nie z pamięci tylko z cennika (VII 2005). Konkretnie jest w nim czarno na białym:
FR-BR-56 Les Charmes de Kirwan 2001 Czerwone 0,75 118,50
FR-BR-14 Les Charmes de Kirwan 2002 Czerwone 0,75 114,90
FR-BR-55 Ch. Kirwan 2001 Czerwone 0,75 213,90
FR-BR-15 Ch. Kirwan 1998 Czerwone 0,75 292,90
FR-BR-45 Ch. Kirwan 2000 Czerwone 0,75 283,10
Tym niemniej dla pewności poprosiłem o komentarz w tej sprawie Roberta Mielżyńskiego.
Obawaim się że to jakiś błąd ,roczniki 1998 i 2001 były wsklepie po bardzo podobnych cenach, chyba 1998 był tańszy. To jest niemożliwe aby 1998 był droższy w sklepie niż 2000, który był pierwszym drogim rocznikiem Kirwan u Miełżyńskiego.
@Marek: ma Pan rację. W cenniku był błąd. 1998 i 2001 kosztowały faktycznie 197 zł a 2000 283 zł. Zwracam honor.
@ Star: Żeby wyjaśnić sprawę Chevaliera, dokonałem następujących operacji. Rynkowe ceny Chevaliera pobrałem z tej strony (są w GBP bez VAT za 12 but.). Ceny Chevaliera z cenników RM unettowiłem (pomijam akcyzę). Ceny w GBP przeliczyłem wg kursu NBP w datach cenników. To wszystko jest b przybliżone, bo nie wiemy w jakich cenach RM kupował wino, miało to miejsce kilka tygodni lub miesięcy przed datą cennika, kursy walut się mocno wahały, a ceny na F+R są mocno orientacyjne. Z grubsza jednak można jakieś wnioski wyciągnąć:
Roczniki: 1999-2001-2003-2004-2005-2006
Cenniki: VII 2005-XII 2005-III 2007-V 2008-IV 2009-IV 2010
Ceny rynkowe Chevalier (netto): 109-96-90-88-169-101
Ceny Chevalier u Mielżyńskiego (netto): 181-172-182-300-389-241.
Z tego przybliżonego po omacku wyliczenia wynika, że Ty (i Marek) mieliście w części rację, ale nie do końca. Roczniki 1999-2001-2003 RM sprzedawał z b. przybliżoną marżą 50%. Anomalia następuje z rocznikiem 2004, który trafił na polski rynek przy wyjątkowo wysokim kursie PLN i wydaje się być sprzedawany z o wiele wyższą marżą. Z rocznikiem 2005 mamy jednak powrót do ok. 50-55%. W 2006 marża jest wyższa, ale nie wraca do poziomu 2004.
Dwa tygodnie temu (bez związku z tym wpisem) oraz dzisiaj otrzymałem z firmy Mielżyński zapewnienie, że marża od początku działania firmy jest stała, a wyższe ceny Bordeaux wynikają z wyższych cen ich zakupu. Jutro spodziewam się oficjalnego komentarza Mielżyńskiego w tej sprawie, które opublikuję w wątku.
Dobra, tłumaczenie może być takie że cały czas marża jest 50%.
Tylko że w stosunku do cen rocznikow 1999 czy 2001 te 50% to było 100 zł na butelce a w przypadku roczników 2005 czy 2006 to będzie też 50% przekladajace sie na powiedzmy 170 zł nabutelce. Importer powie ze cały czas ma taką sama marże a dla klienta cena na butelce wzrosla o 70 zł, niezależnie od wzrostu ceny zakupu samego wina dla Miełżyńskiego. Tylko nie rozumiem dlaczego skoro interes idzie tak dobrze i sprzedaje się więcej wina, importer nie zostanie przy marży 100 zł na butelce . Oczywiście nie musi ale mnie jako klienta straci.
No cóż, w zasadzie się zgadzam. Na tak drogich winach marża powinna być kwotowa, a nie procentowa. Choć takiej prawie nikt w Polsce nie stosuje. Nadal jednak nie wyjaśniliśmy tajemnicy rocznika 2004, który en primeur był tańszy od poprzednich, a na Burakowskiej wystrzelił.
No właśnie dlatego dla mnie Bordeaux u Miełzyńskigo straciły atrakcyne poziomy cenowe i niestety zbytnio zbliżyły się do poziomu cenowego które oferują Centrum Wina, Festus. No może do LPdV jeszcze Robertowi trochę brakuje ;-))
Rozumiem ze importer i sprzedawca w jednym czyli RM musi zarabiać ale sokro i tak zarabia masę pieniędzy na restauracji czy sprzedaży win tańszych, to mógłby sobie odpuścić wysokie marze na drogich winach. NA pewno marketingowo wyszedłby na tym super, bo ludzie których stać na wydanie wina 400 zł napewno by to docenili a i pozytywny szum w polskim internecie by mu pomógł w sprzedaży drogich win. Zupełniego go nie rozumiem, przecież to inteligentny facet.
Nie jestem konsumentem b drogich Bordeaux, ale Mielżyński chyba i tak oferuje najniższe ceny w PL. Chyba nawet La Vinotheque ma wyższe marże. Dla nas, winomanów RM mógłby obniżyć ceny na te drogie wina, ale z kolei dla swojej „warszawskiej” klienteli nie musi, bo kupują u niego nie z powodu niskich cen. Z drugiej strony, drogie wina włoskie jak Granato czy portugalskie jak Vale Meao są dostępne u Mielżyńskiego w cenach które trudno znaleźć w kraju produkcji.
Robert Mielżyński odpowiada na wątpliwości dotyczące praktykowanych przez niego cen. Pełen tekst czytaj tu.