Temat barów winnych nie przestaje podniecać szczególnie osób zaprzyjaźnionych z winem bardzo luźno. Tropienie wine barów to nie od dziś ulubiona rozrywka prasy papierowej i internetowej. Ostatnio swoje rekomendacje ogłosiło „Życie Warszawy”. O schizofrenii całej sytuacji niech świadczy fakt, że cztery z pięciu polecanych przez gazetę miejsc nie są żadnymi barami, lecz restauracyjkami / bistrami, gdzie winu przyznano rolę w żadnym wypadku wybitną, lecz po prostu najnormalniejszą w europejskim bistro. Chwalenie wine baru za to, że sprzedaje butelki bez korkowego w zwykłych warunkach byłoby bowiem całkiem śmieszne.
Niedościgłym modelem na polskiej niwie pozostaje skład win Mielżyńskiego na Burakowskiej w Warszawie – miejsce, w którym nie tylko podaje się wino i do niego coś niekoniecznie wyrafinowanego do jedzenia, ale także organizuje się na bardzo wysokim poziomie edukacyjne, bezpłatne degustacje dla szerokiej publiczności, prowadzi się własny, inteligentny import, otwiera na kieliszki (prawda, że z „korkowym”) każdą z 320 etykiet włącznie z Château Figeac za 500 zł, a od niedawna proponuje produkty, z którymi nikt sobie jeszcze w Polsce nie poradził, czyli sherry, porto i maderę (o tej inicjatywie wkrótce parę słów osobno). Ta formuła się sprawdza i sprzedaż win u Mielżyńskiego w jednym warszawskim lokalu (oraz od roku w drugim, poznańskim) jest na takim poziomie, że sytuuje firmę w czołówce importerów win jakościowych w Polsce.
Wielu próbowało – mniej lub bardziej otwarcie – powtórzyć fenomen Mielżyńskiego, z mikrym zwykle powodzeniem. Jednym z takich miejsc jest Enoteka Polska na ul. Długiej 23/25, powstała z przekształcenia importera Kawa–Wino–Czekolada pod koniec 2008 r. Pomimo przychylnych ocen dla tutejszej kuchni (nagrody w „Gazecie Wyborczej” i „Warsaw Insiderze”) miejsce przez długi czas nie mogło ruszyć z miejsca. Nie pomagał chroniczny brak win na półce, szczególnie białych (przez kilka tygodni w zeszłym roku dostępne było tylko tanie Pinot Grigio oraz Collio za 150 zł): część producentów z dawnego katalogu już się nie pojawiła (Giuseppe Rinaldi, Sertoli Salis), nowych było jak na lekarstwo.
Maszyna rozkręcała się powoli. Choć już kilka razy chwaliłem wina z katalogu Enoteki (m.in. Juliena Meyera, Dorli Muhr i Pierre-Marie Chermette’a), miejscu ciągle brakowało tego „czegoś”. Ciekawych etykiet wciąż było za mało. W ostatnich tygodniach Enoteka dostała jednak wręcz rakietowego przyspieszenia. Katalog się niemal potroił. Półka hiszpańska od zera spęczniała do 40 win.
Właściciel Maciej Bombol ma ponadto chwalebny zwyczaj zapraszania krytyków na prezentację swoich nowych znalezisk i pomysłów (poza niżej podpisanym w degustacjach brali udział m.in. wysłannicy Magazynu WINO i Sstarwines.pl). Dzięki temu mogę Państwu przedstawić całkiem kompletny przewodnik po dostępnych tu obecnie butelkach (188 pozycji). Katalog włoski, już dawniej tu bardzo mocny (Isole e Olena, Le Due Terre, San Giusto a Rentennano, świetne Soave od Suavii i koneserska Elena Fucci) uzupełniły niedrogie wina piemonckie od Francesco Rinaldiego (m.in. Barbaresco za 122 zł oraz cudnie zwiewne i przydatne przy stole Grignolino za 50 zł; podaję ceny na wynos, restauracyjne są o 20% wyższe) oraz Valpolicelle z Le Salette. Ten ostatni producent to naprawdę świetny strzał Macieja Bombola: w czasach, gdy amarone i ripasso coraz częściej nużą i męczą, Le Salette proponuje strawny, autentyczny, a przy tym całkiem treściwy styl (Amarone od 104 do 156 zł, prosta Valpolicella za 39 zł).
Nowościami z Francji są równie strawne i zachęcające do życia wina rodańskie od Rogera Sabona (tu też świetny price point: bardzo dobre Châteauneuf-du-Pape Les Olivets 2008 za 99 zł) oraz sławne i uznane butelki z Roussillon od Domaine La Casenove. Étienne Montès to winiarz kultowy, ulubieniec m.in. Marka Bieńczyka; preferuje wina wbrew gorącemu stereotypowi Roussillon stonowane, nieprzesadzone, które z niefrancuską wręcz cierpliwością starzy kilka lat we własnej piwnicy, zanim wyśle do naszej (w Enotece dostępne roczniki 2006, 2004). Maciej Bombol nie zdecydował się niestety na bardzo drogie Pla del Rei 2000 (a to wielka jest butelka), ale mamy do wyboru pięć innych etykiet ze sławnym Commandant Jaubert na czele (134 zł); najlepszym zakupem wydaje mi się mięsiste, szczere i stylowe La Garrigue za 51 zł. Do grona supergwiazd trzeba też zaliczyć heskiego Wittmanna: próbowałem na razie tylko podstawowego Rieslinga 2010, wprost fantastycznego – na tyle, że wybaczyłbym mu cenę 58 zł (jest to podstawowe wino posiadłości).
Największym trzęsieniem ziemi jest jednak kolekcja znakomitych win hiszpańskich. Jestem doprawdy pod wrażeniem rzutkości i operatywności właściciela Enoteki Macieja Bombola, który w parę tygodni skontaktował się z kilkunastoma posiadłościami, sprowadził próbne butelki, przemyślał i przedyskutował ich miejsce w katalogu. To w tej chwili jedna z lepszych propozycji iberyjskich w Polsce, na każdą kieszeń (wina od 29 zł) i każdy smak. Do sprzedawanego od jesieni Mustiguillo (mocarne Bobale z Walencji) dołączyła Casa Castillo z bogatymi Jumillami na czele ze słynnym Pié Franco z nieszczepionych krzewów (126 zł; w Hiszpanii ok. 27€); Valpiculata – najlepsze w tej chwili Toro pod względem relacji ceny do jakości do niskiej zawartości beczki; Joan d’Anguera – gwiazdorskie wina z Montsant lepsze niż połowa Prioratów za połowę ceny (L’Argatà 2008 za 69 zł to fenomenalna przejażdżka porschem nieco powyżej dozwolonej prędkości); oraz Albet i Noya – to już trzeci polski importer w dziejach tej biodynamicznej posiadłości, lecz tym lepiej dla nas, bo zarówno musujące cavy, jak i wina czerwone od Reserva Martí 2006 za 118 zł nawet po Petit Albet 2009 za 27 zł są wszystkie pyszne i godne uwagi. Nowości ma zresztą być więcej – Quinta de la Rosa z Portugalii i coś z bliższej nam części Europy.
Cudowne pomnożenie win w ofercie Enoteki Polskiej pokazuje, że jednak można zbudować szeroką ofertę ciekawych, terroirystycznych win, pracować na uczciwej marży i bez wiecznego narzekania, że „się nie sprzedaje”. Teraz pora faktycznie przejść do sprzedaży – oby była tak inteligentna, jak komponowanie katalogu. Czyli marketing, marketing i jeszcze raz marketing.
Wszystkie wina do degustacji udostępnił (oraz po jednej z sesji poczęstował lunchem) importer Enoteka Polska.
Co do Junga&Leckera to się nie zgodzę. Oferta win na kieliszki jest tam naprawdę spora (fakt, że ograniczona do win niemieckich i to też do końca reprezentatywnych), a ceny są naprawdę dobre: proste rieslingi po 8-9 zł – to też ma swoją wartość „edukacyjną”. To co mi się też podoba to możliwość zamówienia wina w 3 „pojemnościach”, dzięki czemu możemy spróbować kilku win jednego wieczoru. Miejsce może niszowe (wina z Palatynatu są w sumie też niszowe). Jest to jednak miejsce nastawione na wino, nie wydaje mi się, żeby dzieliła go przepaść (jeśli chodzi o formułę) od Mielżyńskiego. Nawet jeśli to inna liga, to ta sama konkurencja.
Nieporozumieniem jest tu Butchery&Wine, gdzie win na kieliszki jest 6-7, a ceny są niezwykle restauracyjne (do dziś nie mogę zrozumieć, czemu Naia kosztuje tam 170 zł, skoro kupowałem ją po $11 w USA). Za to steki wyśmienite, miejsce ma swój styl, ale to restauracja, Butchery tak, Wine zupełnie nie.
Palatynat nie jest niszowy, natomiast monotematyczny wine bar jest. Ponadto najtańsze wina są w J&L faktycznie tanie, ale to nie są wina koneserskie, degustacyjne czy jak je tam zwać. Te naprawdę interesujące takie jak Bassermann-Jordan czy Burklin-Wolf są z kolei naprawdę drogie. Ale zgadzam się, że miejsce jest pozytywne i ma kuchnię powyżej przeciętnej.
Nigdy dość chwalenia Enoteki Polskiej i pana Macieja – za Meyera, Albet i Noyę, a także za Lapierre’a! Na Montsant już ostrzę sobie zęby…
Co do J&L to przy całej niszowości takiej formuły wine baru, jest ona podana w przyjazny, mainstreamowy sposób – dzięki dobrej, świeżej kuchni i szerokiemu wyborowi na kieliszki. Dlatego zgodzę się z Marcinem, że chociażby dzięki „edukacyjnym” walorom i pracy z nieoczywistymi dla Polaka winami miejsce to zasługuje na słowa pochwały i trochę publicity.
Drogi Panie Wojciechu,
a propos „monotematycznego” Winebaru Lecker, to śmiało można to słowo zastąpić „specjalistycznym” :). Dodałbym jeszcze określenie „bezpretensjonalny”.
(poza tym tam jest nie tylko Palatynat, o ile mnie pamięć nie myli, ale również Rheingau i Rheinhessen, a może i Mozela, ale głowy nie dam)
Ale „tanich win koneserskich” (czy jak je tam zwać:))faktycznie nie ma. Chociaż skoro 122 zł za butelkę to „niedrogo”, to mniemam, że może by się coś degustowalnego znalazło w podobnej cenie i w Leckerze…
Pozdrawiam serdecznie i może do zobaczenia w J&L (bywam tam co jakis czas z prawdziwą przyjemnością, by poddać miejsce i repertuar miażdżącej krytyce)
MH
Pierwszy plan. Już widoczny na SW 🙂
A propos cen to dobrze byłoby gdyby Grosses Gewachs kosztowało tyle co Barbaresco czyli 122 zł. W Niemczech są to wina w podobnych cenach.
Witaj Wojtku,
bylam w Enotece Polskiej razem z Twoim znajomym Franco Ziliani.
Byl zaskoczony znakomitym doborem win. Nie tylko!
Nie bylo zadnego Prosecco ani Cavy!
Swietna kuchnia, nie skomplikowana ale produkty swieze i zdrowe, dobrane w elegancki sposob.
Obsluga dyskretna, szybka i poznaje natychmiast wymagania klienta
Wnetrze tak bardzo przyjazne, ze trzeba sie zmusic aby wyjsc.
Maciek Bombol, osoba o subtelnej, bardzo wyrafinowanej kulturze. Wie czego chce i jak. Widze duza przyszlosc przed taka osoba i podziwiam.
To moj skromny dodatek do Twojego artykulu z pozdrowieniami 🙂
Elzbieta Poletti
Pozdrawiam Elżbieto! Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości poza obsługą – bywa bardzo różna i niekiedy taka sobie szczerze mówiąc.
W EP w końcu zaczęli sprzedawać wina m.in. od Casenove, tak jak Pan pisał w rocznikach 2004 i 2006. Jak Pan myśli skąd bierze się ta ich długowieczność?
A tak poza tym zna Pan dobrze wina z francuskiej Katalonii?
W Casenove szczególnie poszukują równowagi, świeżości, pijalnego stylu. Zbiór winogron jest dosyć wczesny, a poza tym w kupażach Grenache nie dominuje tak bardzo, dużo jest Mourvedre, Syrah, przez co wina mają wyższą kwasowość (i niższe pH) i odpowiednio dłużej mogą się starzeć. 2004 są cały czas dobre, a degustowany Pla del Rei 2000 (żałuję że EP tego wina nie sprowadza, ale jest b. drogie) było w szczycie formy, mimo że jest robiony w bardziej widowiskowym stylu.
A propos „Katalonii francuskiej” czyli Roussillon – nie mogę powiedzieć bym był jej wielkim bywalcem, ale staram się być w miarę na bieżąco z czołowymi posiadłościami. Casenove na pewno należy do czołówki a nadto wybija się właśnie tym cywilizowanym stylem.
A nie przeszkadza Panu wysoki alkohol w tych winach? Te 14 i więcej procent często strasznie trudno ukryć.
W niektórych przeszkadza, ale wiele win z Roussillon ma dobrą kwasowość, wyraźne nuty mineralne, ponadto tak jak w Casenove używa się sporo Mourvedre i/lub Syrah – per saldo są to wina lepiej wyważone i lepiej wtapiające swój alkohol niż porównywalne wina z Langwedocji czy Katalonii. Wszystko zależy oczywiście od konkretnego wina.
No właśnie. Bo ja przyznam mam z tym coraz większy kłopot. Choćby z przywołanym przez Pana Prioratem, a właściwie nieodległym Monsantem. Nie chcę tego Broń Boże uogólniać, ale ta podstawowa etykieta od Anguery, która jest obecnie w ofercie EP była dla mnie trudnym doświadczeniem. Wino mające zadatki za wybitną „stołówkę”, ale kompletnie rozjechane przez te 14 proc. Może po prostu to trzeba mocniej schłodzić i to wino trochę „ograniczyć”:)
Wielokrotnie wyrażałem swój sceptycyzm wobec win wysokoalkoholowych. Nie jestem jednak sekciarski i każde wino oceniam w jego własnej równowadze. Akurat o Joana d’Anguery ten alkohol mi nie przeszkadza (a już zwłaszcza w tym podstawowym). Wydaje mi się że są one przy swoim wysokim alk. mało przejrzałe w aromatach i w smaku, zachowują naturalną świeżość. Co do temperatury – w zasadzie każde wino czerwone podaję ochłodzone, więc stąd może różnica w naszej percepcji. (Akurat niedawna notka o Anguerze pisana była na podstawie butelek degustowanych w EP w ok. 18C). Percepcja alkoholu jest jednak sprawą bardzo indywidualną – zauważyłem że mało przeszkadza on np. niewinomanom – więc jest naturalne że się możemy w tej sprawie różnić.
Chciałem tylko napisać, że właśnie piję tego Wittmana i jest wart tych 58 zł (których za niego nie zapłaciłem).
A ile zapłaciłeś? 🙂
Ja też uważam że wart, opór budzi jedynie fakt że podstawowe wino gościa kosztuje nas 15 EUR.
€9,50 + transport, można uznać, że €11 w sumie. „Tonmergel- oder Kalksteinböden” – przysięgam, że wyczułem w smaku.
mnie się podoba w tym opisie słowo „oder”. czyli butelki z parzystym kodem kreskowym są z marglu, a nieparzyste z wapienia 🙂
Wapień i margiel tworzą ciągłe spektrum, to nie są dwie całkiem odmienne skały, zazwyczaj są warstwy bardziej i mniej margliste i takie też gleby. Jakieś 15 lat temu skończyłem geologię, niewiele pamiętam, ale chyba coś na dnie czaszki zostało 😉
mniejsza o to. choć tak odczytałem „oder”. ważne że wino dobre. pzdr !